poniedziałek, 30 czerwca 2014

65.


Pray, pray, pray…

No i poszło po ich myśli. Managerka śmiała się, że ma oryginalne zwyczaje urlopowe – zazwyczaj wszyscy zabijali się o wolne przed Świętami, a Magda wolała początek grudnia… Te rozmowy o datach uświadomiły jej, że Paddy będzie miał urodziny podczas ich pobytu we Francji… A ona nie miała nawet dla niego prezentu. Ale stwierdziła, że pomyśli o tym później. Na razie zadzwoniła do Paddy’ego i poinformowała go, że ma się zbierać, bo się udało.

Godzinę później byli już w drodze. Mieli czas na nagadanie się i wyspanie. Zmieniali się co parę godzin, więc jedno i drugie zdążyło się zdrzemnąć. Dotarli na miejsce bardzo późnym wieczorem. Zaspany, ale przemiły brat-furtian zaprowadził Magdę do jej pokoju, Paddy przyniósł tam jej rzeczy i poszedł do siebie, do przeciwległej części klasztoru. Spotkali się jeszcze w kaplicy, do której weszli prawie w tym samym momencie, mimo, że się nie umawiali… Posiedzieli w niej sobie w milczeniu, trzymając się ręce.

Następnego dnia od rana żyli życiem wspólnoty. O 6:00 jutrznia, potem czas na modlitwę indywidualną, 7:30 śniadanie. Po nim „zgarnął” ich ojciec Jean-Pierre, z przymrużeniem oka pochwalił Padda za posłuszeństwo, przyjrzał się Magdzie dobrotliwymi, radosnymi oczami pełnymi ojcowskiej troski i przedstawił im plan na ten tydzień. Poza stałymi punktami życia w zakonie, takimi jak codzienna Eucharystia czy liturgia godzin, mieli mieć przed południem 2-godzinne spotkania z bratem Michaelem, potem czas dla siebie na indywidualne przemyślenia, a po obiedzie mieli znów się z nim spotykać i omawiać we trójkę wszystko, co „zrodziło” im się w trakcie przemyśleń. Każdego dnia mieli też przepracować kilka godzin razem – w kuchni, w ogrodzie, przy sprzątaniu toalet, gdziekolwiek byliby potrzebni. Taki tryb obowiązywał ich do soboty włącznie, niedziela zaś, jak to niedziela – miała być tylko i wyłącznie na odpoczynek i świętowanie. Przystali na wszystko. Dostali błogosławieństwo na cały ten czas.

A czas był niesamowity. Mieli wrażenie, ze tyle się dzieje w ciągu każdego dnia, jakby trwał co najmniej tydzień. Brat Michael ich nie oszczędzał. Wałkował z nimi najtrudniejsze tematy, takie, których nie porusza się na co dzień, chyba że zmuszą do tego okoliczności: ciężka choroba współmałżonka, otwartość na dzieci, brak dzieci, zdrada, hierarchia w domu, kłopoty finansowe… Były też takie o dobrych i przyjemnych aspektach, o chodzeniu na randki, choćby po 15 latach małżeństwa i przy dziesięciorgu dzieci, o kompromisach, niespodziankach, ogólnie o pielęgnowaniu miłości, bo jest „dziełem sztuki w naszych rękach”… Czasami było burzliwie i dyskusje między narzeczonymi toczyły się naprawdę ostro. Wtedy za to praca szła im wyjątkowo dynamicznie i sprawnie, bo jeszcze przy niej wykłócali się o sporne kwestie. A im gorętsza była dyskusja, tym potem gorliwsze godzenie się i nie raz ktoś im przerywał pocałunek dyskretnym chrząknięciem albo głośniejszym zamknięciem drzwi.

Z pracą też bywało nie najłatwiej. Paddy uważał się za eksperta w wielu dziedzinach i momentami Magda miała dość jego „wymądrzania się”, zwłaszcza kiedy była pewna, że nie miał racji. Odkryła, że tak ją to wkurza, bo uważa, że to ona wie lepiej, więc nie potrzebuje żadnych porad… Śmiali się, kiedy za którymś razem wreszcie zorientowali się, jacy oboje są „genialni” we własnych oczach. Ale dużo pokory musieli z siebie wyprodukować przed tym wnioskiem. Fajne było też to, że się uzupełniali: kiedy jedno miało już dość jakiejś czynności, to drugie go zmieniało, kiedy coś było za ciężkie dla Magdy, Paddy natychmiast ją w tym wyręczał – albo sam zauważał takie przypadki, albo musiała go poprosić. W zauważaniu potrzeby pomocy ona była lepsza i często „czytała mu w myślach”, że może kobiecą ręką coś wyjdzie lepiej. Znali to już z wcześniej, bo nieraz razem gotowali czy sprzątali, ale tu niektóre prace były naprawdę ciężkie i mało przyjemne, a nie ma to jak poznać się w ekstremalnych warunkach.

W czwartek po południu dniu Paddy trochę zrzędził, że nie ma kiedy  wziąć do ręki gitary, a nawet gdyby ją wziął, to ma takie odciski na palcach, że mógłby ją co najwyżej potrzymać. Ojciec Jean-Pierre wspomniał na to coś o  gwiazdorzeniu, na co Magda wybuchnęła śmiechem i gwiazdor się obraził. Poszedł czyścić kible sam. Ojciec, przechodząc obok niego, rzucił: „Czasem szczotka w ręce będzie bardziej pożyteczna od gitary” i oddalił się, a wtedy Padd rzucił szczotką i wyszedł. Została sama z całą robotą, a że czasu było niewiele, to po prostu się za nią zabrała. Po jakichś 20 minutach wrócił, przeprosił, ona też - za to, że nie stanęła po jego stronie tylko się śmiała, i dali radę dokończyć wszystko na czas.


Magda z kolei miała kryzys kolejnego dnia, nie chciało jej się rano wstać na jutrznię, bolała ją głowa, a na samą myśl o obieraniu tony ziemniaków na kolację robiło jej się niedobrze. Nie za bardzo mogła się poskarżyć, bo jeśli nie zrobiłaby tego, to ktoś inny miałby dwa razy więcej pracy albo nie dostał swojej porcji wieczorem… Życie. Paddy widział, że się zmaga, więc był wyjątkowo miły, cierpliwy i na każde jej zawołanie… Poryczała się wieczorem, kiedy mu za to dziękowała.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz