poniedziałek, 30 czerwca 2014

65.


Pray, pray, pray…

No i poszło po ich myśli. Managerka śmiała się, że ma oryginalne zwyczaje urlopowe – zazwyczaj wszyscy zabijali się o wolne przed Świętami, a Magda wolała początek grudnia… Te rozmowy o datach uświadomiły jej, że Paddy będzie miał urodziny podczas ich pobytu we Francji… A ona nie miała nawet dla niego prezentu. Ale stwierdziła, że pomyśli o tym później. Na razie zadzwoniła do Paddy’ego i poinformowała go, że ma się zbierać, bo się udało.

Godzinę później byli już w drodze. Mieli czas na nagadanie się i wyspanie. Zmieniali się co parę godzin, więc jedno i drugie zdążyło się zdrzemnąć. Dotarli na miejsce bardzo późnym wieczorem. Zaspany, ale przemiły brat-furtian zaprowadził Magdę do jej pokoju, Paddy przyniósł tam jej rzeczy i poszedł do siebie, do przeciwległej części klasztoru. Spotkali się jeszcze w kaplicy, do której weszli prawie w tym samym momencie, mimo, że się nie umawiali… Posiedzieli w niej sobie w milczeniu, trzymając się ręce.

Następnego dnia od rana żyli życiem wspólnoty. O 6:00 jutrznia, potem czas na modlitwę indywidualną, 7:30 śniadanie. Po nim „zgarnął” ich ojciec Jean-Pierre, z przymrużeniem oka pochwalił Padda za posłuszeństwo, przyjrzał się Magdzie dobrotliwymi, radosnymi oczami pełnymi ojcowskiej troski i przedstawił im plan na ten tydzień. Poza stałymi punktami życia w zakonie, takimi jak codzienna Eucharystia czy liturgia godzin, mieli mieć przed południem 2-godzinne spotkania z bratem Michaelem, potem czas dla siebie na indywidualne przemyślenia, a po obiedzie mieli znów się z nim spotykać i omawiać we trójkę wszystko, co „zrodziło” im się w trakcie przemyśleń. Każdego dnia mieli też przepracować kilka godzin razem – w kuchni, w ogrodzie, przy sprzątaniu toalet, gdziekolwiek byliby potrzebni. Taki tryb obowiązywał ich do soboty włącznie, niedziela zaś, jak to niedziela – miała być tylko i wyłącznie na odpoczynek i świętowanie. Przystali na wszystko. Dostali błogosławieństwo na cały ten czas.

A czas był niesamowity. Mieli wrażenie, ze tyle się dzieje w ciągu każdego dnia, jakby trwał co najmniej tydzień. Brat Michael ich nie oszczędzał. Wałkował z nimi najtrudniejsze tematy, takie, których nie porusza się na co dzień, chyba że zmuszą do tego okoliczności: ciężka choroba współmałżonka, otwartość na dzieci, brak dzieci, zdrada, hierarchia w domu, kłopoty finansowe… Były też takie o dobrych i przyjemnych aspektach, o chodzeniu na randki, choćby po 15 latach małżeństwa i przy dziesięciorgu dzieci, o kompromisach, niespodziankach, ogólnie o pielęgnowaniu miłości, bo jest „dziełem sztuki w naszych rękach”… Czasami było burzliwie i dyskusje między narzeczonymi toczyły się naprawdę ostro. Wtedy za to praca szła im wyjątkowo dynamicznie i sprawnie, bo jeszcze przy niej wykłócali się o sporne kwestie. A im gorętsza była dyskusja, tym potem gorliwsze godzenie się i nie raz ktoś im przerywał pocałunek dyskretnym chrząknięciem albo głośniejszym zamknięciem drzwi.

Z pracą też bywało nie najłatwiej. Paddy uważał się za eksperta w wielu dziedzinach i momentami Magda miała dość jego „wymądrzania się”, zwłaszcza kiedy była pewna, że nie miał racji. Odkryła, że tak ją to wkurza, bo uważa, że to ona wie lepiej, więc nie potrzebuje żadnych porad… Śmiali się, kiedy za którymś razem wreszcie zorientowali się, jacy oboje są „genialni” we własnych oczach. Ale dużo pokory musieli z siebie wyprodukować przed tym wnioskiem. Fajne było też to, że się uzupełniali: kiedy jedno miało już dość jakiejś czynności, to drugie go zmieniało, kiedy coś było za ciężkie dla Magdy, Paddy natychmiast ją w tym wyręczał – albo sam zauważał takie przypadki, albo musiała go poprosić. W zauważaniu potrzeby pomocy ona była lepsza i często „czytała mu w myślach”, że może kobiecą ręką coś wyjdzie lepiej. Znali to już z wcześniej, bo nieraz razem gotowali czy sprzątali, ale tu niektóre prace były naprawdę ciężkie i mało przyjemne, a nie ma to jak poznać się w ekstremalnych warunkach.

W czwartek po południu dniu Paddy trochę zrzędził, że nie ma kiedy  wziąć do ręki gitary, a nawet gdyby ją wziął, to ma takie odciski na palcach, że mógłby ją co najwyżej potrzymać. Ojciec Jean-Pierre wspomniał na to coś o  gwiazdorzeniu, na co Magda wybuchnęła śmiechem i gwiazdor się obraził. Poszedł czyścić kible sam. Ojciec, przechodząc obok niego, rzucił: „Czasem szczotka w ręce będzie bardziej pożyteczna od gitary” i oddalił się, a wtedy Padd rzucił szczotką i wyszedł. Została sama z całą robotą, a że czasu było niewiele, to po prostu się za nią zabrała. Po jakichś 20 minutach wrócił, przeprosił, ona też - za to, że nie stanęła po jego stronie tylko się śmiała, i dali radę dokończyć wszystko na czas.


Magda z kolei miała kryzys kolejnego dnia, nie chciało jej się rano wstać na jutrznię, bolała ją głowa, a na samą myśl o obieraniu tony ziemniaków na kolację robiło jej się niedobrze. Nie za bardzo mogła się poskarżyć, bo jeśli nie zrobiłaby tego, to ktoś inny miałby dwa razy więcej pracy albo nie dostał swojej porcji wieczorem… Życie. Paddy widział, że się zmaga, więc był wyjątkowo miły, cierpliwy i na każde jej zawołanie… Poryczała się wieczorem, kiedy mu za to dziękowała.

niedziela, 29 czerwca 2014

64.


Conversion, Mass, the Sacraments and pray…

Przestraszyła się trochę. Kto o tej porze czatował w samochodzie? Ciekawość jednak zwyciężyła i zamiast, jak chciała to zrobić w pierwszej chwili, ruszyć pędem do wejścia, nie rozglądając się, obróciła się i spojrzała w tamtą stronę. Torba wypadła jej z rąk i na moment zastygła w miejscu. „Paddy?” – powiedziała bezgłośnie. Nie minął nawet JEDEN tydzień, co on tutaj robił? On kiwał głową i uśmiechał się swoim reprezentacyjnym uśmiechem.
- Co ty tutaj robisz? – odzyskała głos i podbiegła do niego.
- Szkoda, że nie włączyłaś telefonu. Przyjechałbym po ciebie na lotnisko. A tak nie miałem pojęcia o której przylatujesz…
- Przepraszam, faktycznie nie włączyłam… Nawet nie przyszło mi to do głowy, bo byłam zbyt pochłonięta tymi rekolekcjami…
- To chyba były udane, co?
- Bardzo! Ale zaraz – to jak długo ty tu na mnie czekasz?
- Yyyy… no trochę już czekam… - uśmiechnął się. Ani śladu irytacji. Jego rekolekcje najwyraźniej też były udane… - Tak ze cztery godziny gdzieś.
- Co?! Paddy, przecież musisz być wykończony… Dzisiaj przyjechałeś?
- Tak, ale tylko na chwilę.
Nic już nie rozumiała.
- Jak to na chwilę?
- Po ciebie.
W jej oczach stały dwa ogromne znaki zapytania.
- Wiesz co? Zorganizujmy się. – zaproponował Paddy. – Najpierw mnie przywitasz – przydałby się jakiś nice hug... Całowanie się mile widziane. Potem pozbieramy z ulicy twoje bagaże, które wypadły ci z rąk na mój widok. – uchylił się ciosu łokciem w brzuch. – A potem pójdziemy do ciebie i wszystko ci wyjaśnię. Ok?
- Dobry plan. – powiedziała.
- To realizujemy! – złapał ją i obrócił w powietrzu. Potem przeszedł do punktu drugiego i pocałował ją z tą swoją delikatnością, która powodowała, że grunt usuwał jej się spod nóg, zawsze tak samo. Zapomnieli na moment o pozostałych punktach programu…

Dotarli na górę i zaczęli robić herbatę, nie zastanawiając się za bardzo nad porą. Paddy opowiadał:
- Rozmawiałem z ojcem Jean-Pierre. Był kiedyś moim kierownikiem duchowym. Teraz przez te parę dni stwierdził, że wracamy do tego i mogę z nim rozmawiać o każdej porze dnia i nocy. No i właśnie wczoraj zebrałem się na taką konkretną rozmowę, o wszystkim. Na jej koniec stwierdził, że przemodli to i da mi znać, co wymyślił. I złapał mnie dzisiaj rano, i powiedział, że mam spadać i nie wracać bez ciebie. – uśmiechnął się.
- Co?? – zapytała Magda z niedowierzaniem.
- No! Że już dość się tam nasiedziałem w samotności, a skoro teraz mam narzeczoną, to mamy razem się nawracać i razem przez wszystko przechodzić.
- Wow… Musimy się jeszcze dużo nauczyć…
- Właśnie. I słuchaj – najlepsze jest to, że tam będzie w tym tygodniu brat, który zajmuje się na co dzień terapią małżeńską i powiedział, że zrobi nam indywidualny kurs przedmałżeński, jeśli chcemy. Potem tylko będziemy musieli pojechać na podsumowanie z innymi parami, żeby się podzielić doświadczeniem, wiesz, o co chodzi. No i co o tym myślisz?
- Paddy, to brzmi rewelacyjnie!!! A w jakim języku mówi ten brat?
- Po angielsku! Michael pochodzi ze Stanów, więc nie ma problemu w tej kwestii. Widzisz, jak to dobrze mieć znajomości w „branży”?
- Fantastycznie… Tylko… jest inny mały problem.
- Jaki? – zdziwił się Paddy.
- Praca. Muszę jutro do niej iść. Dzisiaj właściwie…
- No tak, o tym nie pomyślałem… Ale na pewno jest jakieś wyjście…
- Zajęcia zaczynam o 12:00. Pójdę tam z samego rana i zapytam, czy da się zorganizować zastępstwo na ten tydzień. Zazwyczaj nie ma z tym problemu, sama często biorę czyjeś grupy. Ale gdyby się nie udało tak od razu, to jutro zostałabym w pracy, a pojechalibyśmy dopiero na wtorek?
- Jasne. Ale może się uda? – Paddy był pełen optymizmu.
- A brałeś pod uwagę jakieś spanie w międzyczasie?
- Jeszcze nie, ale zaraz wezmę. Ja przecież nie muszę się nawet pakować, wszystko zostało tam.


            Pojechał do siebie, a Magda spakowała się jeszcze, bo gdyby wszystko poszło po ich myśli z jej urlopem, mieli ruszyć od razu, rano. Miała tyle energii, że w ogóle nie chciało jej się spać.

piątek, 27 czerwca 2014

63.


Oh I’m thanking blessed Mary for light…

Tęskniła za nim bardzo, ale to już była zupełnie inna tęsknota. Wolna, lekka… Tak mogła tęsknić. Nie udało jej się pojechać na ignacjańskie, bo nie było akurat w tym terminie żadnego turnusu, ale zapisała się na dni skupienia w weekend, potrzebowała więc tylko jednego dnia urlopu na piątek. Zadzwoniła do Magdy P. zdać jej relację. Trochę dziwnie zareagowała na wiadomość, że Paddy pojechał do klasztoru, sugerując, że chyba nie do końca rozeznał kwestię Joelle, czym wzbudziła lekki niepokój Magdy, ale po jej wyjaśnieniach wycofała się ze swoich podejrzeń. Nuta niepokoju została jednak zasiana. Nie chciała mu ulegać tak całkowicie, ale gdzieś tam jakąś częścią siebie zastanawiała się, czy czasem coś się jednak nie zmieni po jego powrocie…

Dzwonił rzadko – najpierw jak dojechał, potem może jeszcze dwa razy. Ale to było normalne, uprzedzał, że tak będzie i wiedziała, jak to wygląda na takich wyjazdach. Trzeba się trochę odciąć od tego, co na zewnątrz, żeby móc się skupić na tym, co wewnątrz. Ona też w tym czasie modliła się więcej, czytała częściej Słowo, wracała do tego, co najważniejsze. Szybko zauważyła różnicę w swoim nastroju, podejściu do różnych spraw. Promieniowała spokojem. Takim, którego nie da się zburzyć. Cokolwiek by się nie działo.

W czwartek spotkała w centrum handlowym Patricię. Poszły na kawę, pogadać. Niemal od razu Pat wspomniała o obiedzie w weekend, że może wpadliby z Paddy’m…
- Ale… Paddy jest teraz we Francji… Nie słyszałaś? – Patricia zrobiła okrągłe ze zdziwienia oczy.
- Nie, nie słyszałam… Ale wszystko w porządku? – zapytała zaniepokojona.
- Tak, chyba tak. Potrzebował się wyciszyć.
- Sam, bez ciebie? – wyrwało się jej.
- Tak. Czasem tak trzeba. Znasz swojego brata. Dużo przeżywa. Czasem musi zostać z tym sam na sam i jakoś to uporządkować.
- To prawda. Niesamowite, że nie masz z tym problemu.
- Ja chyba mam podobnie, więc go rozumiem.
- Ale między wami… Nic się nie zmieniło? – upewniła się, zerkając na lewą dłoń Magdy. Pierścionek zaręczynowy nadal dumnie tam tkwił.
- Nie. Mieliśmy trudniejszy okres teraz, ale udało się zażegnać kryzys.
- Kto ich nie ma… – westchnęła Patricia z uśmiechem.
Porozmawiały jeszcze na sto różnych tematów i zaczęły się zbierać. Potem wstąpiły razem do kilku sklepów, ale żadna nie wybrała nic dla siebie.
- To może wpadnij do nas sama w sobotę? – zaproponowała Patka na koniec.
- Dziękuję, ale też wyjeżdżam na weekend, na takie rekolekcje…
Patricia wywróciła oczami, ale tak przyjaźnie.
- Jesteście dla siebie z moim bratem stworzeni! – roześmiała się. – Już widzę wasz wspólny dom – co pokój, to kapliczka…
- Tak, a zamiast wesela zrobimy czuwanie modlitewne. – weszła Magda w „klimat”. Parsknęły obie śmiechem.
- Trzymaj się. Odezwij się po weekendzie albo po prostu przyjedź do nas.
- Ok, dzięki. To do zobaczenia!


            Potem był już weekend i Magdę „wessały” dni skupienia. Wyłączyła telefon, uprzedziwszy o tym wcześniej najbliższych i nie było jej dla świata przez te dwa i pół dnia. Kiedy w niedzielę siedziała w samolocie, wracając do Niemiec, była zdrową, mocną wersją siebie. I wolną, przede wszystkim. W uszach brzmiała jej ulubiona pieśń Carmen ’63 Tagore, mówiąca właśnie o takiej wolności. Kiedy wysiadała z taksówki, było po 2:00 w nocy. W jakimś samochodzie zaparkowanym pod jej blokiem gwałtownie otworzyły się drzwi.

czwartek, 26 czerwca 2014

62.


So let´s make our steps clear so that the other may see…

Ochotę miała jednak tylko na jedno: zobaczyć go albo chociaż usłyszeć. Miała go nie wiedzieć na pewno „tydzień, może dwa”, a sama przed sobą nie chciała się przyznać, że drżała ze strachu, że on tam rozezna, że jednak mają się rozstać. Strach był irracjonalny, powinna się cieszyć, że on szuka pomocy u Boga, że to Jego chce słuchać. Nawet gdyby wrócił z decyzją o rozstaniu, to byłaby to z pewnością najlepsza dla nich decyzja… Ale na razie jakoś tego zupełnie nie czuła… Pomyślała sobie, że gdyby teraz zadzwonił, odebrałaby… Żeby chociaż usłyszeć jego głos.

            Ale nie zadzwonił. Ani tego wieczoru, ani następnego dnia rano. W ciągu dnia co chwilę zerkała na telefon, wyczekując choćby smsa. Jakoś nie chciało jej się wierzyć, że wyjedzie bez słowa… I miała rację. Kiedy pod wieczór siedziała w kuchni nad ledwo tkniętym jedzeniem, dostała wiadomość: „Mogę przyjechać do Ciebie? Musimy porozmawiać. Albo chociaż zadzwonię, jeśli nie chcesz mnie widzieć.” „Chcę cię widzieć. Przyjedź.” – odpisała mu. Niesamowicie się ucieszyła, że go zobaczy. Czuła też jednak strach przed tym, co może usłyszeć.

            Po 15 minutach był już pod drzwiami. Otworzyła mu i… nie wiedziała, jak się zachować. Jakby to nie jej własny narzeczony przekroczył właśnie jej próg, tylko ktoś niemal obcy, z kim relacja jest jeszcze mocno niedopowiedziana.
- Cześć. – powiedział.
- Cześć, Paddy. – przywitali się w końcu buziakiem w policzek. Miała ochotę wtulić się w niego i trwać tak, nie licząc czasu, ale oczywiście nie zrobiła tego. Zdjął kurtkę i weszli do pokoju. Przyjrzała mu się dyskretnie. Wyglądał normalnie. Może nie jakoś kwitnąco, ale widać było, że się „ogarnął”. W przeciwieństwie do Magdy.
- Wiem, że słyszałaś już od Angelo, że jadę do Francji.
- Tak, słyszałam. Na tydzień?
- Tak, może na dwa. Zobaczymy.
Pokiwała głową.
- Potrzebuję tego, wiesz? – dodał wyjaśniająco. – Przez to wszystko zapomniałem zupełnie o słuchaniu Jego głosu. Tyle się działo… Trzeba przywrócić właściwą hierarchię.
- Wiem. Ja też tego potrzebuję. Dobrze, że tam jedziesz. Ja też myślę o czymś takim. Może rekolekcje ignacjańskie. Nie wiem, czy dostanę urlop, ale powalczę.
- To świetny pomysł. Będę się modlił, żeby się udało.
- Dzięki.
Zamilkli. Magda chciała zapytać o Joelle, ale nie miała odwagi.
- Spotkałem się z Joelle. – powiedział sam, patrząc jej w oczy. Poczuła ukłucie w sercu i jakiś cień przebiegł przez jej twarz.
- I? – zapytała z trudem.
- Pogadaliśmy o jej pracy i studiach, potem zapytała mnie o zakon, dlaczego wyszedłem i jak sobie teraz radzę. Powiedziałem, że wróciłem do grania, koncertów, a wyszedłem, bo Bóg miał inny pomysł na moje powołanie i że jestem zaręczony. Pogratulowała mi i pogadaliśmy jeszcze chwilę o jej rodzinie, bo znałem ich kiedyś dość dobrze. I tyle. – to było właśnie to, o czym mówiła Kira. Opowiadał jej wszystko. Pominął swoje odczucia tym razem. Akurat teraz, kiedy były bardzo istotne.
- I tyle… - powtórzyła po nim bez przekonania.
- Tak, Mag. Tyle. Było miło ją zobaczyć, tak jak miło jest pogadać z dawnymi znajomymi. Pewnie mi nie uwierzysz, ale przez większość czasu w trakcie tego spotkania myślałem, ile bym dał za to, żeby to z tobą tam siedzieć przy kawie… Żeby już wszystko było między nami dobrze…
Pewnie jednak mu uwierzy… Brzmiało szczerze. Przekonująco.
- A… ona? – dopytała.
- Co ona? – zmrużył oczy.
- Myślisz, że chodziło jej tylko o takie zwykłe spotkanie?
- Nie jestem pewien, Mag… Ale od kiedy powiedziałem jej o nas, nie było mowy o choćby śladzie zachowania wykraczającego poza przyjacielskie stosunki. Zresztą, to nie ma dla mnie żadnego znaczenia, o co jej chodziło.
Znowu brzmiał przekonująco. Albo to ona tak bardzo chciała mu wierzyć, że przyjęłaby to, jakkolwiek by to nie brzmiało…

Popatrzyli na siebie i złapali się za ręce. Wreszcie…
- Chodź tu do mnie. – powiedział cicho i przyciągnął ją do siebie na kanapę. Objął ją ramieniem, a drugą ręką dotknął jej twarzy i pocałował delikatnie. Zakręciło jej się w głowie. Tak, jakby to był ich pierwszy pocałunek… Otworzyła na moment oczy i uśmiechnęła się z niedowierzaniem.
- What? – zapytał, też się uśmiechając.
- Ty już dobrze wiesz, co…
Wiedział. Pocałował ją więc znowu.

Potem leżeli sobie, wtuleni w siebie, Paddy bawił się jej włosami. Cała trauma ostatnich dni uleciała gdzieś. Bez śladu. Dopiero burczenie w brzuchu Paddy’ego sprowadziło ich na ziemię. Zjedli razem kolację i musiał iść, bo wcześnie rano wyjeżdżał. 

środa, 25 czerwca 2014

61.


But each lover’s steps fall so differently…

Wróciła do domu powolnym krokiem. Ta decyzja przyniosła jej względny spokój. Była niesamowicie trudna, bo każda chwila bez niego, która mogłaby być spędzona z nim, będzie jej ciążyć swoim ciężarem samotności i niepewności. Ale to wydawało się choć odrobinę łatwiejsze niż tkwienie w roztrząsaniu jego dylematów… A on potrzebował wolności.

Kiedy spojrzała na telefon, były tam już dwa nieodebrane połączenia. Jedno od niego, jedno od Magdy P. Wybrała jej numer. Opowiedziała jej wszystko. Poryczała się chyba ze trzy razy. Tamta stwierdziła, że nie do końca rozumie decyzję Magdy, ale skoro tak wybrała, to będzie ją wspierać. Zapewniła, że jest pewna, że wszystko dobrze się skończy i że będą z tego wszystkiego jakieś dobre owoce.

Poszła na wieczorną Mszę. Zawierzyła wszystko Jezusowi. Poprosiła o siłę. Czuła się lepiej, kiedy wyszła. Wróciła okrężną drogą, włócząc się po mieście, tracąc energię na wysiłek fizyczny, żeby nie miała jej już na myślenie. Wieczorem wpadła Carla. Zauważyła, że Magda jest jakaś nie w sosie, ale na szczęście o nic nie pytała. Pogadały o pracy, o jakichś błahych sprawach. Dobrze jej to zrobiło.

Następnego dnia zadzwoniła do niej Kira z pytaniem, czy nie potrzebuje czegoś, czy nie chciałaby pogadać. Od razu przyznała się, że wie o wszystkim od Angelo. Umówiły się „na kawę” wieczorem, jak już dzieciaki pójdą spać. Paddy też dzwonił jeszcze parę razy, ale skoro nie odbierała i nie oddzwaniała, w końcu przestał.

U Kiry było jej dobrze. Czuła, że w pewien sposób jest blisko Paddy’ego. Najpierw pogadały o niczym, ale nie miało to sensu, bo Magda ciągle się zawieszała. Opowiedziała w końcu Kirze, na czym dokładnie stanęło między nią a Paddy’m. Tamta pokiwała głową ze zrozumieniem.
- Nie dziwię ci się. Może to rzeczywiście było najlepsze wyjście. Ale tak zupełnie nie będziecie się do siebie odzywać?
- A jak mamy się odzywać? Wałkowanie tematu Joelle do niczego nie prowadzi, a unikać go i sztucznie szukać innych – to chyba jeszcze gorsze.
- Pamiętasz, jak kiedyś rozmawiałyśmy o Paddy’m i powiedziałam ci, żebyś go tak od razu nie skreślała, kiedy przyjdą trudności? – zapytała Kira, mieszając w zamyśleniu herbatę.
- Pamiętam, ale… po pierwsze, nie skreślam go, po drugie, to chodziło chyba o nieco inne trudności z Paddy’m?
- Niekoniecznie. Mówiłam ci o tej jego wrażliwości… On tak ma, że wszystko przeżywa jakoś głębiej, inaczej…
- Wiem. I świetnie się na tym gruncie rozumiemy.
- No właśnie… Nie chcę go tłumaczyć ani tobie udzielać rad, ale… Zobacz, on był od początku z tobą szczery w tym wszystkim. Nawet jak jeszcze sam nie wiedział, co czuje, już ci mówił. Mógł to rozegrać jakoś sprytnie, tak, że nawet nie miałabyś cienia wątpliwości, że Jo to zwykła znajoma. Ale on wszystko mówił, co tylko mu się zrodziło w środku, zobacz, jak bardzo ci w tym zaufał.
- Kira… Masz rację. Doceniam bardzo tę jego szczerość i ufność, ale to nie zmienia faktu, że tak, a nie inaczej zareagował na Joelle.
- Wiesz, że on kocha ciebie? Nie wątp w to.
Wszedł Angelo.
- Paddy jedzie do Francji. – oznajmił.
Magda zbladła.
- Co? Do klasztoru? Na jak długo? – wypowiedziała Kira na głos to wszystko, o co Magda chciała zapytać.
- Na tydzień, może dwa. Powiedział, że musi pobyć sam na sam z Bogiem i się poukładać. Szkoda tylko, ze zostawia mnie sam na sam z nagrywaniem, ale ok…
- Angie… - upomniała go Kira.
- Kiedy wyjeżdża? – zapytała Magda głosem więznącym w gardle.
- Pojutrze.
- A nie wiesz czy…
- Czy spotkał się z Joelle? – dokończył za nią Angelo. – Nie wiem. Ja mu to odradzałem, więc pewnie nawet nie chciał o tym ze mną gadać.


Zebrała się do wyjścia. Znowu czuła, że wszystko wali jej się na głowę. Podziękowała Kirze, widziała jej zaniepokojone spojrzenie i wymianę porozumiewawczego z Angelo. Kazali jej dzwonić i wpadać, kiedy tylko będzie miała ochotę. Była im naprawdę wdzięczna.

Celebrity Worship Syndrome


Dla mnie osobiście – przełomowe odkrycie…

Kochani,

tak jak wspomniałam we wstępie do opowiadania, tym przed Prologiem, miałam poważne wątpliwości, czy w ogóle je pisać i zamieszczać gdziekolwiek. Teraz już wiem dokładnie, dlaczego je miałam… Musiałam jednak głęboko wejść w temat i w samą siebie, żeby zrozumieć problem, nazwać go i móc z nim zawalczyć.

Zastanawiałam się wielokrotnie w trakcie pisania, dlaczego aż tak mnie to „kręci”? Dlaczego, niemal od 11 roku życia, kiedy to pierwszy raz usłyszałam „An Angel” i odbiło mi na punkcie Kellysów, a szczególnie, oczywiście, Paddy’ego, moją ulubioną aktywnością życiową jest interesowania się nim/-i? Nie oznacza to, że nie mam innego życia, relacji, obowiązków, zainteresowań, nie słucham innej muzyki. To wszystko jest. Co więcej, bywały takie okresy, nawet kilkuletnie, że temat Kelly Family/Paddy w ogóle nie przychodził mi do głowy. Ale był w tych okresach tylko „zahibernowany”, nie mogę powiedzieć natomiast, że byłam od niego całkowicie wolna… Wystarczył jeden bodziec i wszystko wracało. Z wiekiem nabierało granic rozsądku, momentami, np. kiedy byłam z kimś w związku, walczyłam z tym niezdrowym zainteresowaniem Paddy’m do tego stopnia, że świadomie odcinałam się od słuchania jego muzyki, oglądania filmików na yt, czy czytania fikcyjnych opowiadań.
Ale to „niezdrowe zainteresowanie” cały czas we mnie było…

W końcu stwierdziłam więc, że trzeba przestać udawać, że taki problem nie istnieje, tylko „wywlec” go na światło dzienne i przyjrzeć mu się dokładnie. Nie dawał mi spokoju fakt, że kobiety w okolicach trzydziestki, często mężatki i matki, piszą opowiadania, dzięki którym przeżywają swoją relację z Paddy’m czy Jimmy’m (bo taki jest cel tych historyjek, nazwijmy rzecz po imieniu) albo nadal zachowują się na ich widok tak jak wtedy, kiedy miały 14 lat… Najpierw wydawało mi się, że to w Paddy’m jest coś tak niesamowicie wyjątkowego, że po prostu nas „rusza” w ten sposób i kompletnie nie da się temu nie ulec… Ale nie.

Zrobiłam mały research w Internecie i oto, co znalazłam: zjawisko nazwane przez psychologów jako Celebrity Worship Syndrome (syndrom kultu celebrytów). Przytoczę fragment artykułu, w którym jest dość dobrze scharakteryzowane:

„Kilka lat temu zespół psychologów z brytyjskiego Leicester przygotował testy mające mierzyć skalę zainteresowania życiem celebrytów i przeprowadził ankiety wśród prawie 2 tys. Brytyjczyków. Jakiś rodzaj nadmiernego zainteresowania osobami publicznymi udało się odkryć u 36 proc. z nich. Odpowiedzi co czwartego wskazywały, że interesują się którym z celebrytów tak bardzo, że ma to wpływ na ich codzienne życie. Bardzo podobnie było też w Stanach Zjednoczonych.
Uzyskane wyniki doprowadziły do sformułowania terminu Celebrity Worship Syndrome (CWS). Jest to rodzaj obsesji, w której głównym przedmiotem zainteresowania są szczegóły życia określonej osoby publicznej. Niekiedy przybiera ona kształt uzależnienia i osoby cierpiące z powodu CWS zachowują się podobnie jak alkoholicy i palacze. Odczuwają potrzebę zdobywania nowych informacji na temat swojego idola. Gdy to robią lub przebywają z innymi "fanami" i mogą swobodnie oddawać się wspólnej obsesji, odczuwają spokój i przyjemność. A jednocześnie w otoczeniu innych często traktują ją jako coś wstydliwego. Coś co powinno się ukryć.
Ten sam zespół psychologów, który zresztą przeprowadził wiele badań nad CWS, zmienił też sposób w jaki klasyfikuje się zaburzenia obsesyjne tego rodzaju. Wcześniej osoby zainteresowane celebrytami "wpadały" do dwóch kategorii - niegroźnych fanów i stanowiących zagrożenie stalkerów. Badacze z Leicester zbudowali natomiast skalę takiego zainteresowania, na której wyróżnili trzy kluczowe pozycje: społeczno-rozrywkową, osobistą oraz patologiczną.
Relacja paraspołeczna
Ta pierwsza polega przede wszystkim na zainteresowaniu daną osobą. Tendencji do zbierania informacji na jej temat, przyjemności odczuwanej w trakcie słuchania lub czytania o nim lub o niej. Najbardziej uciążliwym objawem, zwłaszcza dla otoczenia, jest w tej sytuacji skłonność do ciągłego opowiadania o obiekcie swojej obsesji. Przy czym należy pamiętać, że "celebrytą" może być w tej sytuacji każda osoba publiczna. Nie tylko gwiazda filmowa lub znany muzyk, ale też dziennikarz, pisarz, czy polityk. Przykładem może być choćby ogromne zainteresowanie Sarah Palin (nazywane Palinmanią) i Barackiem Obamą przy okazji ostatnich amerykańskich wyborów prezydenckich.
W drugim stadium: osobistym, mamy tendencje do tworzenia wyimaginowanej więzi z celebrytą. Zaczynamy uważać go za swojego przyjaciela. Jesteśmy wobec niego wyjątkowo empatyczni i zakładamy, że łączy "nas" wiele wspólnych rzeczy. W ten sposób powstaje zastępcza relacja społeczna (nazywana paraspołeczną), która w wielu wypadkach kompensuje lub zastępuje normalne więzi powstające w realnym świecie. - W dzisiejszych czasach wiemy bardzo niewiele o swoich sąsiadach, ale celebryci to wspólni znajomi nas wszystkich - mówiła o tym antropolog Helen Fisher.
Kolejnym stadium CWS jest patologiczna obsesja, która przypomina uzależnienie i charakteryzuje się utratą kontaktu z rzeczywistością. Takie osoby nie tylko wyobrażają sobie więź, która łączy je z celebrytą, ale też wyraźnie przeceniają jej znaczenie i postrzegają ją, jako coś realnego. Uważają, że idol ich zna, tak jak oni znają jego. Twierdzą na przykład, że w razie problemów pospieszyłby im z pomocą. Mają też liczne fantazje z nim w roli głównej. Niekiedy deklarują nawet, że byliby gotowi poświęcić życie za obiekt swojej obsesji. Według brytyjskich badań taka forma CWS dotyczy 2 proc. populacji. Część z tych osób stara się realizować swoje fantazje i staje się stalkerami.”
Podkreślone fragmenty dotyczą bezpośrednio mnie… Odnalazłam się w nich, jakby ktoś pisał bezpośrednio o mnie… Szukałam też źródeł problemu, ciekawi mnie skąd się w ogóle bierze taki syndrom, dlaczego jedni są podatni na niego, a inni nie? Jakiś zarys odpowiedzi też jest w tym artykule:
Pierwszy czynnik, to prawdopodobnie geny: „kiedy powstawał nasz aparat poznawczy w zasadzie nie było możliwości, by kogoś znać, a ten ktoś nie znał nas. - i jeżeli ten ktoś cię nie zabił, najprawdopodobniej był twoim przyjacielem”dlatego tak łatwo było mi całe życie wierzyć, że gdybym już miała szansę zbliżyć się do Paddy’ego, stworzylibyśmy mega-niesamowitą relację, czy to przyjacielską, czy nieco bardziej romantyczną… Ale byłaby wyjątkowa!
Kolejny, to to, że: „wielu z nas niezwykle trudno jest inaczej traktować realnych znajomych, a inaczej tych, którzy trafiają do nas za pośrednictwem telewizora lub Internetu (…) Jesteśmy bowiem zaprogramowani do tego, by rozpoznawać przyjaciół. Co w tym wypadku powoduje, że ci których znamy wydają nam się przyjaciółmi (nawet gdy nigdy ich nie spotkaliśmy). A kogo znamy lepiej niż celebrytów, o których nie tylko wiemy wszystko, ale też widzimy w telewizji podczas śniadań, obiadów, pracy, czy romantycznych kolacji z partnerem? Być może dlatego większość z nas jest z telewizyjnymi gwiazdami "po imieniu" i powiemy (a także pomyślimy) o Jen, a nie Jennifer Aniston. Tak samo zadziała: J-Lo, Becks, Victoria, Angelina. Kto zamiast Doda, powie pani Dorota Rabczewska?
 – no właśnie… wszystkie filmiki typu ‘Making of’, ‘Backstage footage’ itd. powodują, że czuję się, jakbym doskonale znała całą rodzinę K., co więcej -  nabieram przekonania, że gdybym była wśród nich, idealnie bym się tam odnalazła! Wszystkie zdjęcia z toalety, sypialni, łazienki, pogłębiają tylko nasze „więzi”… Ech.
W innych, anglojęzycznych artykułach znalazłam wzmiankę o tym, że CWS często idzie w parze z innymi zaburzeniami psychicznymi typu depresja (jej skala wiąże się ze stadium CWS) czy stany lękowe. Nie ma jednak jasnej odpowiedzi, co wynika z czego: czy depresja/stany lękowe mogą prowadzić do CWS, czy to jednak długie życie z syndromem prowadzi do depresji i lęków. Z mojego osobistego doświadczenia wynika, że raczej wariant pierwszy jest tym prawdziwym: chowanie się w Kelly-świecie było ucieczką przed trudnościami tego realnego, brakiem miłości, akceptacji. Tam zawsze wszyscy mnie kochali, z Paddy’m na czele… I choć potem, im doroślejsza byłam, tym rzadziej tam „wpadałam”, to jednak – tak, jak wspominam w Prologu – nadal ten wyimaginowany świat służył mi w trudnych chwilach z realnego…

Dlatego chyba trudno jest ocenić to zjawisko jednoznacznie.
Czy CWS jest czymś dobrym, czy wręcz przeciwnie godnym zwalczania i potępienia? Odpowiedź, jak niemal zawsze, gdy chodzi o ludzkie sprawy, brzmi: "to zależy". John Houran, psychiatra z Illinois, który współpracował z brytyjskim zespołem prowadzącym badania nad CWS, twierdzi, że od poziomu zaangażowania i uzależnienia.” – mówi artykuł. Mnie osobiście, na chwilę obecną, przeszkadza. Czuję się dziwnie, patrząc w ten sposób na Paddy’ego i wyobrażając sobie te wszystkie sytuacje. Z drugiej strony, ciągle chcę tak patrzeć i wyobrażać sobie. I zaobserwowałam, że jeśli sobie na to pozwalam bez żadnych blokad i ograniczeń, to zagłębiam się w to coraz bardziej – coraz więcej czasu na you tubie, coraz więcej opowiadań wygrzebuję, coraz więcej mówię o nim, kiedy tylko mam okazję… Jednocześnie moje prawdziwe życie schodzi na dalszy plan i wydaje się coraz mniej istotne… Po owocach poznaje się, czy coś jest dobre, czy nie. A owocem CWS w moim przypadku jest alienacja, frustracja i tkwienie w miejscu w rzeczywistości, zamiast rozwijać się, działać, żyć…

Podsumowując: niesamowicie cieszę się, że znalazłam odpowiedzi na moje wieloletnie rozterki. Mój przypadek został nazwany, sklasyfikowany, wytłumaczony. Mam nadzieję, że odtąd będę mogła po prostu słuchać muzyki Paddy'ego i, ewentualnie, podziwiać niektóre obrazy ;) W wolności. Czego i Wam życzę :)

Linki do artykułów:



P.S. Do końca opowiadania zostało już tylko kilka rozdziałów. Wrzucę je więc :) Ale potem… Zamierzam jednak więcej czasu, uwagi, energii, emocji, zaangażowania… poświęcić ludziom, z którymi łączą/mogą połączyć mnie prawdziwe relacje…

wtorek, 24 czerwca 2014

60.


Should I fall behind, wait for me…

Podjechał po Magdę 2 godziny później, wykąpany i w świeżych ciuchach. Oparł się o samochód i czekał, aż wyjdzie. Ona tymczasem została sama w klasie, po zajęciach, siedząc w bezruchu przy biurku. Ten dzień był straszny. Udawało jej się skupić myśli na pracy tylko na krótkie chwile, a pomiędzy nimi ogarniało ją to okropne uczucie niepewności połączonej z bólem i truło jak najgorsze toksyny. Wiedziała, że Paddy pewnie już na nią czeka, ale nie była przekonana, czy zniesie kolejny raz to jego rozbiegane spojrzenie i zamyślanie się co chwilę… Zebrała się jednak. Wyszła powolnym krokiem, mając wrażenie, jakby każda jej noga ważyła tonę. On stał sobie, oparty o samochód, jak gdyby nigdy nic. Na jej widok zerwał się i podszedł.
- Cześć, skarbie. – Zamierzał dać jej buziaka w policzek, ale wycofał się, czując bijący od niej chłód.
- Cześć. – odpowiedziała, nie patrząc na niego. Na co on właściwie liczył? Że rzuci mu się w ramiona i powie: „Zapomnijmy o wszystkim!”?
Wsiedli do samochodu. Widziała, że jest z nim lepiej, że rozmowa z Angelo chyba dużo mu dała, bo wydawał się taki… normalny.
- Gdzie jedziemy? – zapytała.
- Do mnie? Zamówimy sobie coś do jedzenia, pogadamy… Może być?
Kiwnęła potakująco głową.
- Jak tam w pracy? – zagadał. Aż zbyt zwyczajnie.
- Ciężko. – mruknęła. Zamilkł.

            Dojechali na miejsce, weszli do mieszkania. Wszystko w milczeniu. Paddy wspomniał coś o wodzie i poszedł do kuchni, Magda stanęła przy oknie w salonie. Kolejny, zwykły dzień ich życia. Tylko dlaczego tak cholernie różny od pozostałych? Spojrzała na kartki rozrzucone na parapecie, zabazgrane pismem Paddy’ego. Na niektórych, oprócz słów były chwyty na gitarę. Piosenki. Kusiło ją, żeby spojrzeć na teksty, ale w porę się opamiętała – przecież to tak, jak czytanie jego pamiętnika czy listów. Poza tym trochę się bała tego, co może tam wyczytać… Usłyszała, że wszedł do pokoju. Postawił szklanki na stole i podszedł do niej. Stanął za nią i objął ramionami. Mechanicznie położyła ręce na jego dłoniach, ale cofnęła je po chwili. Westchnął ciężko.
- Jesteś głodna?
Pokręciła przecząco głową.
- Mag, proszę cię, mów do mnie, nie bądź taka… Nie mogę tego znieść.
- Przykro mi. Nie potrafię inaczej.
- Kochanie… Przepraszam cię, wiem, że to wszystko moja wina… Ale przecież z mojej strony nic się nie zmieniło, nic nie zrobiłem…
- Ale chciałeś. Zwątpiłeś w nas. Wziąłeś pod uwagę drobną zmianę personalną w składzie bliskich ci osób. Masz rację, to rzeczywiście nic. – ironizowała.
- To nieprawda! Ani przez moment tak nie myślałem!
- To o czym myślałeś?! Jak by to było być jednocześnie ze mną i z nią?! – znowu wyprowadził ją równowagi. Nie było to trudne w jej stanie emocjonalnym, utrzymującym się od wczoraj na poziomie krytycznym.
- Skarbie, proszę… Posłuchaj mnie. – złapał ją za ramiona. – Nie wspominajmy więcej o niej. Nie ma tematu. Ona nie istnieje dla mnie. Liczysz się tylko ty. Nigdy więcej nie odbiorę od niej telefonu i nie spotkam się z nią, jeśli tego chcesz.
- Jeśli ja tego chcę?! Ja?! A czego ty chcesz, do cholery?! Paddy, czy ty siebie słyszysz?! „Nie ma tematu, ale najchętniej pobiegłbym na spotkanie z nią jak na skrzydłach, zamiast użerać się z rozhisteryzowaną narzeczoną”!
- Mag, przesadzasz… Znasz mnie przecież, ja…
- Tak, właśnie… - przerwała mu. - Znam cię. Bardzo dobrze. I widzę każdą zmianę w twoim spojrzeniu, w wyrazie twoich oczu, słyszę każde drgnienie w tonie twojego głosu. Wiem, kiedy jesteś ze mną w 100%. Zawsze byłeś. Aż do wczoraj. Nie mów mi więc, że tylko ja się liczę, bo od wczoraj liczy się też trochę Joelle. – jej własny ton zrobił się dziwnie spokojny. Niezdrowo spokojny.
- Tak, ale nie w taki sposób, jak myślisz! Proszę cię, daj mi wytłumaczyć…
- A czy ty już wiesz, co chcesz mi tłumaczyć? Sam już wiesz, o co chodzi? Wczoraj nie miałeś pojęcia.
- Mag, masz rację tylko częściowo. Tak, Joelle w jakiś sposób się liczy, i tak, wczoraj nie wiedziałem do końca o co mi chodzi. Ale to wszystko nie tak, jak myślisz!
- A jak?!
- Ani przez moment nie zwątpiłem w to, że chcę być z tobą. Przecież kocham cię tak bardzo… Chcę się z tobą ożenić… kochanie… - przerwał na moment i patrzył jej w oczy tak szczerze, że miała pewność, że to spojrzenie wypływa z głębi jego serca. Trochę zmiękła. Ale tylko trochę. – Tamto nie ma nic wspólnego z nami, to jest jakby… Nie wiem nawet, jak to nazwać. Mam jakąś dziwną satysfakcję z tego, że wtedy nie miałem u niej szans, a teraz sama dzwoni do mnie i szuka kontaktu. Wiem, że to jest żałosne, płytkie… Ale w jakiś sposób mnie to ucieszyło. Ja wtedy strasznie przeżyłem to odrzucenie. Nie miałem pojęcia, że zostawiło we mnie aż taki ślad. Przez lata nie byłem go świadomy. Rozumiesz mnie chociaż trochę? – zapytał przejęty, całym sobą chcąc, żeby tak było.

Rozumiała. Co nie zmieniało faktu, że bolało ją bardzo to, że jemu zależało na zainteresowaniu innej kobiety. Mimo tych wszystkich „łagodzących” wyjaśnień. Powinno mu to zwisać, czy jej zależy na szukaniu kontaktu z nim, czy nie. Nie miała siły tłumaczyć mu tego.
- Częściowo to rozumiem. Ale to i tak nie jest cała prawda…
- Jak to nie?
- Założę się, że zastanawiasz się, dlaczego zadzwoniła akurat teraz. Jeszcze przed naszym ślubem. I na pewno przeszło ci przez głowę, jakby to było z nią być. Wtedy tego chciałeś. Teraz być może mógłbyś mieć.
Teraz on zamilkł. Wiedział, że najlepiej dla ich związku byłoby, gdyby zaprzeczył, gdyby się tego wszystkiego wyparł. Ale wtedy okłamałby ją. Rzeczywiście, znała go doskonale. Chyba nawet lepiej, niż on sam. I kochała go, przyjmowała całego, takim jakim jest. Dopóki był jej. Patrzył na nią z miną zbitego psa. Nie mogła znieść tego spojrzenia. Odwróciła głowę i zasłoniła oczy ręką. Na niewiele się to zdało, po jej policzkach i tak za chwilę popłynęły strumienie łez. Wyszła stamtąd i zamknęła się w łazience. Myślała, że zaraz pęknie jej serce. Tak bardzo go kochała… Był tak bardzo jej… Nie mogła znieść, że teraz dzieli się nim w jakikolwiek sposób z nią. Zabijało ją to. A myśl, że miałaby się z nim rozstać sprawiała, że robiło się jej słabo. Bez niego już nie istniała. Nie miała po co. Kiedy to się stało? Kiedy jej hierarchia wartości tak się zaburzyła? Pewnie z każdą chwilą zbliżania się do Paddy’ego, Bóg pomału zmieniał miejsce na drugie. Teraz Paddy był jej bogiem, to dzięki niemu chciało jej się żyć, śmiać, pracować, marzyć… Doskonale wiedziała, że to nie ta kolejność. Że takie szczęście trwa tylko do czasu. Może to był właśnie ten czas…?

Usłyszała pukanie do drzwi.
- Mag, wszystko w porządku? Proszę, wyjdź już stamtąd.
Wyszła. Popatrzyła na niego w miarę ze spokojem.
- Pójdę już. To nie ma sensu.
- Co nie ma sensu? Gdzie chcesz pójść, Magda! Porozmawiajmy!
- Od wczoraj rozmawiamy i kręcimy się w kółko. Ja już nie mogę. Dopóki tego nie poukładasz, nie określisz się do końca, daj mi spokój.
- Jak to mam dać ci spokój, o czym ty w ogóle mówisz?
- O tym, że nie mogę być teraz z tobą. – jej dość pewny i spokojny głos zaczął się łamać. – Zabija mnie to, rozumiesz?
- Proszę cię, nie rób tego…
- Odezwij się, jak już się określisz.
- Mag, teraz naprawdę histeryzujesz. Przesadzasz. Proszę, usiądź. Nie wychodź.
- Nie mogę. Nie mogę zostać i patrzeć, jak się wahasz, jak rozważasz, co masz zrobić…
- Przestań! Wiem, co mam zrobić! Na pewno nie pozwolę ci odejść!
Wzięła swoją torbę i kurtkę i skierowała się w stronę wyjścia.
- Magda, błagam… Nie wychodź teraz… - usłyszała, jak teraz jego głos się łamie. Zatrzymała się wpół kroku. Poczekała chwilę. Podeszła do niego i przytuliła go.
- Nie mogę teraz zostać. Kocham cię.
- To zostań.
Płakał. Trzymał ją kurczowo w ramionach. Drżał cały. Pękła.
- Skarbie, przecież nie odchodzę od ciebie. Poukładaj sobie to wszystko. Przemyśl, przemódl. Spotkaj się z nią. Potrzebujesz tego. Ja po prostu nie mogę być z tobą, kiedy jesteś w jakiś sposób rozdarty mnie mną a nią. W jakikolwiek. Chyba nic nigdy tak mnie nie bolało…
- Przepraszam. – szepnął.
Pocałowała go w głowę. Podniósł twarz i spojrzał na nią. Pocałowali się. Jego usta były słone od łez.
- Zaczekaj na mnie.

- Będę czekać. – obiecała.

poniedziałek, 23 czerwca 2014

59.


I wish the very best for you in life, I hope you’re happy with your wife…

Angelo czekał już na niego. Kira właśnie wychodziła z młodszymi dzieciakami na spacer. Musiała wiedzieć o całej sprawie, ale nie dała mu nic odczuć. Przywitała się z nim serdecznie, życzyła owocnych rozmów i poszła. Młodszy brat zaparzył kawę i podsunął mu talerz z kanapkami.
- Częstuj się.
- Dzięki.
Usiedli przy stole. Paddy zamyślony, Angelo obserwujący go z lekkim poirytowaniem.
- Rozmawiałeś z nią jeszcze potem?
- Z kim?
- Z Magdą oczywiście! A z kim chciałeś rozmawiać?! – podniósł lekko głos Angelo.

Paddy speszył się trochę, ale odpowiedział mu stanowczo:
- Słuchaj, jeśli zamierzasz się na mnie wydzierać i mnie pouczać, możemy dać sobie od razu spokój. Ja potrzebuję pogadać, szczerze, i nie chcę, żebyś mnie oceniał, tylko spróbował zrozumieć i spojrzał na to trzeźwym okiem.
- Ok, ok. Przepraszam.
- Byłem wczoraj u Magdy. To było straszne. Wywaliła mnie za drzwi. Płakała.
- To co ty jej właściwie powiedziałeś?
- Zacząłem jej opowiadać, o co chodzi z Joelle. Zorientowała się, że ta historia nadal w jakiś sposób trwa. Uświadomiłem to sobie dopiero wtedy.
- Nie dziwię, się, że cię wywaliła. – Angelo wywrócił oczami. – Ciesz się, że cię nie pobiła.
- Wolałbym, żeby mnie pobiła, zrobiła mi awanturę i zabroniła wszelkich kontaktów z Jo.
- Tak, wzięła za ciebie całą odpowiedzialność, podjęła decyzję i jeszcze siłą trzymała, żebyś w niej trwał! Co z ciebie za facet, Paddy?
- Miałeś mnie nie oceniać!
- Kurde, za dużo ode mnie wymagasz chyba. Ale, dobra – no i co dalej?
- Rozmawialiśmy wieczorem przez telefon. Trochę spokojniej, ale dalej wszystko zostało takie zawieszone. Pojechałem do niej rano, zawiozłem do pracy. Ale ona prawie nie rozmawia ze mną. Nie ze złości, tylko tak… Zamknęła się w sobie…
- Człowieku, zastanów się, co ty wyprawiasz. Podjąłeś jakąś decyzję. Świetną, przemyślaną. Chcesz tego ślubu, nigdy nie byłeś taki szczęśliwy, nigdy w żadnym związku nie byłeś tak bardzo sobą, jak teraz! I wystarczyło parę zdań jakiejś innej laski, żeby zachwiać ci tym wszystkim?!
- Nie „jakiejś laski”, Angelo. Nie „ jakiejś”. Właśnie o to tylko chodzi – że to Joelle!
- Pieprzyć Joelle! Ile ty wtedy miałeś lat – 14?! I dalej cię to boli, że ci wtedy dała kosza?! Co, chcesz mieć teraz satysfakcję, że jednak zmieniła zdanie?!
- Nie wiem, może!
Angelo wstał od stołu i szurnął krzesłem, prawie je przewracając. Paddy siedział jak zahipnotyzowany. Myśli płynęły mu przez głowę wartkim strumieniem.
- A jeśli to nie przypadek, że ona odezwała się do mnie właśnie teraz? Kiedy jeszcze nie jest za późno? – wypowiedział na głos swoją największą obawę.
- Paddy, czego ona właściwie wczoraj chciała od ciebie?
- No, spotkać się, po prostu. Jest teraz w Niemczech, pracuje przy katedrze w K. To blisko. Brzmiała tak… No, słyszałem, że naprawdę jej na tym zależy. Poza tym była na moim koncercie w Belgii! Po co by na niego tak nagle przychodziła? Nigdy nie była jakąś szczególną fanką naszej muzyki.
- Nie, no widzę, że ty masz już w głowie cały scenariusz: stara miłość po latach odżywa, dziewczyna przejrzała na oczy i wzdycha do mnicha, a potem okazuje się, że on już mnichem nie jest, więc postanawia go odzyskać!
Paddy patrzył w czubki swoich butów. Tak, dokładnie taki scenariusz miał teraz w głowie.

- Nawet jeśli to prawda, Paddy… To nie powinno mieć już dla ciebie żadnego znaczenia. To są stare dzieje. Poszedłeś do przodu. Układasz sobie życie. Tamta historia powinna być tylko wspomnieniem.
- Powinna! Powinna! To dlaczego nie jest?! Ja sam jestem tym przerażony! Dlaczego tak reaguję? Dlaczego tak się podekscytowałem tym jej telefonem? Ja sam siebie nie rozumiem, Angelo! Kocham Magdę! Nie wyobrażam sobie, że mogłoby jej nie być w moim życiu! Że mógłbym ją zostawić… - aż się wzdrygnął przy tych słowach. – Tylko że od wczoraj czuję się, jakbym ją zdradzał. Jakbym nie był z nią w 100%, tylko w jakimś pieprzonym rozdwojeniu!
Angelo odetchnął.
- Ok, to co teraz powiedziałeś, jest bardzo ważne. Ty wiesz, czego chcesz. Nie poukładałeś sobie po prostu jeszcze tamtej starej historii.
- Myślałem, że wszystko sobie poukładałem w tym zakonie.
- To akurat zakopałeś pewnie tak głęboko, że nie zdążyłeś nawet tam dotrzeć.
- Ale Joelle tam była wtedy, rozmawialiśmy, nic nie czułem – żadnych emocji! Było fajnie pogadać po latach, mamy dużo wspólnego, ale miałem w tym całkowitą wolność. To jak mogłem dokopywać się do czegokolwiek?!
- Miałeś wolność, bo byłeś w zakonie, zachłyśnięty Bogiem i życiem w habicie, wszystkie kobiety trzymałeś na dystans. A teraz jest zupełnie inaczej. Może ona nic od ciebie nie chce, tylko po starej znajomości spotkać się i pogadać, ale Paddy… Po pierwsze, to nie ma aż takiego znaczenia, czego ona chce. Ważne jest to, co ty zrobisz ze swoją reakcją na nią. Po drugie, jeśli się z nią spotkasz, zaczniesz jakiś rodzaj relacji z nią. Po co ci to?
- Ludzie, nie chcę wchodzić w żadną relację. Chcę się normalnie spotkać, pogadać, powiedzieć jej, że się żenię z Mag. Nie zamierzam niczego ukrywać i jej czarować!
- Ale po co? Będziecie się potem spotykać we trójkę? Jeździć razem na wakacje?
- Nie wiem, może!
- Paddy… Moim zdaniem powinieneś to uciąć. Masz już nowe życie. Przyjaciół też ci nie brakuje, nie musisz przyjaźnić się akurat z nią! Zadzwoń do niej i powiedz, że nie możesz się z nią spotkać, bo jesteś zbyt zajęty, a przy okazji wspomnij o narzeczonej. I po sprawie, pewnie da ci spokój.
- Ale czy to nie będzie ucieczka?
- I czy do końca życia nie będziesz się zastanawiał, czy dobrze wtedy zrobiłeś? A myślisz, że spotkanie się z nią da ci odpowiedź?
- Nie wiem.
- Słuchaj, bycie z kimś, to jest wybór. Miłość to jest postawa względem tej osoby, którą wybrałeś. Co ja ci będę gadał… Przecież to wszystko wiesz. Po ślubie też się zdarza, że nagle ktoś inny ci się podoba. Zauroczenia, itd. Ale nie wchodzisz w to, nie zastanawiasz się nawet, bo już cię to nie dotyczy. Duch Św. daje wolność od takich rzeczy. A jak modlicie się o to razem z żoną, to już w ogóle, cuda się dzieją.

Paddy popatrzył z nagłym zainteresowaniem na młodszego brata. Czyżby nie wiedział o nim wszystkiego? Czy ich związek z Kirą jest jeszcze dojrzalszy, niż w ogóle mógł przypuszczać?
- Nie patrz tak na mnie. Jak chcesz, kiedyś o tym pogadamy. A teraz weź się w garść i nie spieprz niczego, proszę cię.
- Nie spieprzę. Już tyle razy docierałem do tego punktu w życiu, że miało być stabilnie i pięknie, i nagle odwracałem to o 180 stopni i szedłem w inną stronę. Ile razy tak można?! Nie chcę tak.
- Bo wreszcie jesteś tak naprawdę szczęśliwy. I nie masz potrzeby tego zmieniać. Tyle razy mi mówiłeś, że czujesz, jak w relacji z Magdą Bóg cię prowadzi, że masz taki pokój w sercu i pewność w tej kwestii, bo to od niego ją masz… Kurde, przecież to są słowa tej twojej ostatniej piosenki, którą mnie tak katujesz od dwóch tygodni! Weź jej posłuchaj sobie lepiej!
Paddy wreszcie się uśmiechnął.
- No, musimy ją dokończyć jak najszybciej. Ma być na tej płycie choćby nie wiem co.
Angelo klepnął go w ramię.
- Słuchaj, jedź do domu i zrób coś ze sobą, zanim pojedziesz po Magdę. Nie obraź się, ale wyglądasz like a piece of shit.
- Miło z twojej strony. Dzięki. Dzięki ci, mój dojrzały młodszy bracie. Będziesz moim świadkiem? Na ślubie. – dodał, bo Angelo ledwo nadążał za jego tokiem myślowym.
- Będę, będę. Niewielu rzeczy jestem tak pewny jak tego, że jesteście z Magdą stworzeni dla siebie. I nie odpuszczę ci tak łatwo.
- To całe szczęście. Trzymaj się. Jeszcze raz dziękuję.
- Nie ma sprawy. Dzwoń, jak coś.
- Ty też.

            Ta rozmowa nie uwolniła go od wszystkich rozterek, ale nadała kierunek jego myśleniu. Czuł się lżejszy o jakieś 20 kg. Na pewno musi teraz być z Magdą. Wynagrodzić jej jakoś to wszystko, zapewnić, że nic się w jego stosunku do niej nie zmieniło. A co z robi z Joelle, zastanowi się później.