Somewhere in Ireland…
Dni
i tygodnie mijały im wypełnione na przemian pracą i spotkaniami ze sobą.
Ostatnio rzadko znajdowali czas wyłącznie dla siebie - częściej po prostu
pracowali przy sobie, bo Paddy musiał nadrobić sporo rzeczy przed ich
irlandzko-polskim urlopem. Było to źródłem paru spięć, kiedy naprawdę uważała,
że już przesadza, a on kompletnie nie dawał sobie wytłumaczyć, że choćby leżał
z głową w dół przez trzy dni albo w przypływie „kreatywności” rozwalił pół
studia, nie przeskoczy zmęczenia. Takie sytuacje często kończyły się jednak
kapitulacją z jego strony – przyznawał jej rację i jeśli nie szedł wtedy spać
do domu, to dawał przerwę muzykom, a sam kładł się na kanapie w studiu, chociaż
na parę godzin. Kiedyś Angelo był świadkiem takiej akcji i nie mógł wyjść z
podziwu, że Magda ma na jego brata taki wpływ.
- Wiesz, ja go kocham,
ale czasem jak pracujemy razem i jest takim tyranem, to mam ochotę coś mu
zrobić…
- Co na przykład? -
podszedł do niego „tyran” od tyłu. – Może to? – i złapał go tzw. nelsonem.
- Paddy, you asshole!
Puść mnie!
- A nie będziesz
więcej gadał takich głupot o mnie?
- Będę! Niech
dziewczyna wie, w co się pakuje.
- No to cię nie
puszczę.
Tych wygłupów na
szczęście było więcej niż nerwów. Magda je uwielbiała. Śmiała się z nich i
czasem włączała się w jakieś absurdalne zachowania, wpasowując się idealnie…
Przez ten ogrom zajęć czas zleciał
błyskawicznie i wkrótce siedzieli w samolocie do Cork. To było pierwsze
miejsce, w którym mieli się zatrzymać. Mieli zamiar spędzić 2 dni właśnie tam,
na południu, 3 na zachodzie – w okolicach Galway, a ostatnie 2 – w centrum
kraju i w Dublinie, skąd mieli lot do Polski.
Pierwszy przystanek zachwycił Magdę
tak, że już wiedziała, że trudno będzie to przebić. Kochała w Irlandii
połączenie jej ulubionych kolorów: wszechobecnej zieleni z błękitem nieba przy
dobrej pogodzie albo z granatowymi odcieniami wody, i zapachy: zazwyczaj
pachniało morzem albo deszczem, albo mokrą trawą, albo wszystkim tym naraz. Do
tego Cork, osadzone w tych wszystkich barwach i woniach, samo w sobie było
urocze, malownicze, nawet romantyczne ze swoimi mostami i przystaniami,
wąskimi, prawie jak we Włoszech, uliczkami. Poza wyborem miejsc nie planowali
szczegółowo każdego dnia: woleli chodzić sobie swobodnie, gdzie ich nogi
poniosą albo gdzie coś szczególnie przykuło ich uwagę, czasem radząc się
miejscowych, co warto w tej okolicy zobaczyć i jak tam dotrzeć. Prawie na
każdym z takich spacerów łapał ich deszcz, czasem nawet kilka razy, ale
zakładali po prostu kaptury na głowę i mieli gdzieś to, że trochę zmokną.
Była tam przeszczęśliwa. Paddy
zresztą też. W jakimś sensie była to dla niego podróż sentymentalna – stamtąd
pochodził on i jego przodkowie, tam mieszkał jakiś czas. Dotarli do East Grove,
ale mogli obejrzeć posiadłość tylko z zewnątrz, bo należała już do kogoś
innego. Paddy opowiedział jej cały wycinek z historii Kelly Family związany z
tym miejscem i tak żywo opisał każde pomieszczenie w domu, że właściwie nie
musiała wchodzić do środka.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz