niedziela, 8 czerwca 2014

37.


I’ll be there for you…

Magdzie czas leciał szybko, zajęła się pracą, niemieckim, poszła z Carlą na zakupy. Wiedziała, że u Paddy’ego jest nieco gorzej, bo złapał jakieś przeziębienie po pierwszym dniu i przez cały czwartek praktycznie nie wychodził z łóżka, żeby odzyskać w miarę możliwą formę na wieczór. Po tym koncercie jednak rozłożyło go całkiem i próbował namówić Magdę, żeby nie przyjeżdżała, bo nie da rady zapewnić jej żadnej rozrywki. Szybko wyperswadowała mu ten pomysł zapewniając, że nie jedzie tam dla rozrywki, tylko po to, żeby z nim być, nawet jeśli mają spędzić cały ten czas w hotelowym pokoju. Spakowała dodatkowo wszelkie znane jej specyfiki na przeziębienie, mały słoik miodu z Kaszub i prosto po pracy popędziła na lotnisko. Przyjechał po nią Sven i rozmawiali w drodze o tym, że najrozsądniej byłoby, gdyby Paddy w ogóle nie wystąpił, ale on nawet nie chciał o tym słyszeć, bo przecież jeden koncert i tak już wcześniej musieli odwołać.

            Na miejscu zostawiła tylko bagaże w swoim pokoju i weszła do jego. Spał. Policzki miał rozpalone, ale czoło chłodne. Sprawdziła to ustami najdelikatniej jak umiała, ale poczuł to i przebudził się.
- Jesteś. – uśmiechnął się blado.
- Jestem. Jak się czujesz?
- Kiepsko. Jak tylko prochy przestają działać, wszystko wraca.
- To chyba nie jest zwykłe przeziębienia, tylko porządna grypa…
- No, lekarz mówił coś takiego…
Pokręciła tylko głową, bo nie chciała go męczyć truciem o odwoływaniu koncertu, skoro i tak był nieugięty w tej kwestii. Rozumiała to zresztą, że nie chciał zawieść fanów.
- Jesteś głodny? Masz na coś ochotę?
- Głodny nie jestem, ale w sumie powinienem coś zjeść…
Zamówiła do pokoju zupę, coś co najbardziej przypominało idealny na takie dolegliwości rosół, zasugerowała, żeby wziął sobie gorący prysznic zanim ją przyniosą i kiedy pod nim stał, ogarnęła trochę pokój, bo rzeczy Paddy’ego były wszędzie. Kiedy niecałą godzinę później, wykąpany, przebrany i najedzony, leżał spokojnie obok niej z kubkiem herbaty z miodem i cytryną, miała poczucie dobrze wykonanej misji.

- O której masz wziąć lekarstwa? – zapytała. Zastanowił się, kalkulując coś z wysiłkiem.
- Jakoś za godzinę.
- To śpij, obudzę cię, jak przyjdzie czas.
- Jesteś aniołem. – powiedział i natychmiast zamknął oczy. Cmoknęła go w czółko, pogłaskała po włosach i poszła do swojego pokoju, rozpakować się i wziąć prysznic. Potem, przebrana w wygodny dres, wróciła do swojego chorego, przebudziła go delikatnie, zaaplikowała  leki i nastawiła budzik na za kolejne sześć godzin. Było jeszcze dość wcześnie, więc położyła się obok niego z książką. Paddy wtulił się w nią ufnie, jak dziecko. Było jej tak błogo z myślą, że może się o niego troszczyć, kiedy jej potrzebuje…
- Jak ci minął lot? – wymruczał gdzieś w jej ramię. Chyba lekarstwa zaczynały działać. – Przepraszam, że dopiero teraz pytam.
- Daj spokój. Dobrze, szybko przede wszystkim. Sven już czekał, kiedy wyszłam z lotniska.
- Jemu też muszę podziękować. Wszystko za mnie robi od wczoraj.
- To miło z jego strony… Ale jak inaczej mógłby się zachować? Przecież to twój przyjaciel.
- Mag, gdyby wszyscy myśleli w ten sposób, żylibyśmy w raju. Dobrze, że jesteś.
- To masz swój mały prywatny raj tu z nami. Enjoy! – pocałowała go w czubek głowy.
- Może już umarłem po prostu od tego kataru.
- Rozczaruję cię, ale nawet tak wyjątkowo straszny katar jak twój nie zagraża twojemu życiu. Za to twój głos z tą chrypką brzmi bardzo sexy… Fanki jutro oszaleją.
- Sugerujesz, że bez chrypki tak nie brzmi? – uśmiechnął się.

- Ty to powiedziałeś. – poczuła, jak ją uszczypnął w odwecie, ale oddała mu tylko poczochraniem po włosach. Za chwilę znowu usnął.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz