I’ll
be there for you…
Magdzie
czas leciał szybko, zajęła się pracą, niemieckim, poszła z Carlą na zakupy.
Wiedziała, że u Paddy’ego jest nieco gorzej, bo złapał jakieś przeziębienie po
pierwszym dniu i przez cały czwartek praktycznie nie wychodził z łóżka, żeby
odzyskać w miarę możliwą formę na wieczór. Po tym koncercie jednak rozłożyło go
całkiem i próbował namówić Magdę, żeby nie przyjeżdżała, bo nie da rady
zapewnić jej żadnej rozrywki. Szybko wyperswadowała mu ten pomysł zapewniając,
że nie jedzie tam dla rozrywki, tylko po to, żeby z nim być, nawet jeśli mają
spędzić cały ten czas w hotelowym pokoju. Spakowała dodatkowo wszelkie znane
jej specyfiki na przeziębienie, mały słoik miodu z Kaszub i prosto po pracy
popędziła na lotnisko. Przyjechał po nią Sven i rozmawiali w drodze o tym, że
najrozsądniej byłoby, gdyby Paddy w ogóle nie wystąpił, ale on nawet nie chciał
o tym słyszeć, bo przecież jeden koncert i tak już wcześniej musieli odwołać.
Na miejscu zostawiła tylko bagaże w
swoim pokoju i weszła do jego. Spał. Policzki miał rozpalone, ale czoło
chłodne. Sprawdziła to ustami najdelikatniej jak umiała, ale poczuł to i
przebudził się.
- Jesteś. – uśmiechnął
się blado.
- Jestem. Jak się
czujesz?
- Kiepsko. Jak tylko
prochy przestają działać, wszystko wraca.
- To chyba nie jest
zwykłe przeziębienia, tylko porządna grypa…
- No, lekarz mówił coś
takiego…
Pokręciła tylko głową,
bo nie chciała go męczyć truciem o odwoływaniu koncertu, skoro i tak był nieugięty
w tej kwestii. Rozumiała to zresztą, że nie chciał zawieść fanów.
- Jesteś głodny? Masz
na coś ochotę?
- Głodny nie jestem,
ale w sumie powinienem coś zjeść…
Zamówiła do pokoju
zupę, coś co najbardziej przypominało idealny na takie dolegliwości rosół,
zasugerowała, żeby wziął sobie gorący prysznic zanim ją przyniosą i kiedy pod
nim stał, ogarnęła trochę pokój, bo rzeczy Paddy’ego były wszędzie. Kiedy
niecałą godzinę później, wykąpany, przebrany i najedzony, leżał spokojnie obok
niej z kubkiem herbaty z miodem i cytryną, miała poczucie dobrze wykonanej
misji.
- O której masz wziąć
lekarstwa? – zapytała. Zastanowił się, kalkulując coś z wysiłkiem.
- Jakoś za godzinę.
- To śpij, obudzę cię,
jak przyjdzie czas.
- Jesteś aniołem. –
powiedział i natychmiast zamknął oczy. Cmoknęła go w czółko, pogłaskała po
włosach i poszła do swojego pokoju, rozpakować się i wziąć prysznic. Potem,
przebrana w wygodny dres, wróciła do swojego chorego, przebudziła go
delikatnie, zaaplikowała leki i
nastawiła budzik na za kolejne sześć godzin. Było jeszcze dość wcześnie, więc
położyła się obok niego z książką. Paddy wtulił się w nią ufnie, jak dziecko.
Było jej tak błogo z myślą, że może się o niego troszczyć, kiedy jej
potrzebuje…
- Jak ci minął lot? –
wymruczał gdzieś w jej ramię. Chyba lekarstwa zaczynały działać. – Przepraszam,
że dopiero teraz pytam.
- Daj spokój. Dobrze,
szybko przede wszystkim. Sven już czekał, kiedy wyszłam z lotniska.
- Jemu też muszę
podziękować. Wszystko za mnie robi od wczoraj.
- To miło z jego strony…
Ale jak inaczej mógłby się zachować? Przecież to twój przyjaciel.
- Mag, gdyby wszyscy
myśleli w ten sposób, żylibyśmy w raju. Dobrze, że jesteś.
- To masz swój mały
prywatny raj tu z nami. Enjoy! – pocałowała go w czubek głowy.
- Może już umarłem po
prostu od tego kataru.
- Rozczaruję cię, ale
nawet tak wyjątkowo straszny katar jak twój nie zagraża twojemu życiu. Za to
twój głos z tą chrypką brzmi bardzo sexy… Fanki jutro oszaleją.
- Sugerujesz, że bez
chrypki tak nie brzmi? – uśmiechnął się.
- Ty to powiedziałeś.
– poczuła, jak ją uszczypnął w odwecie, ale oddała mu tylko poczochraniem po
włosach. Za chwilę znowu usnął.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz