Dla
mnie osobiście – przełomowe odkrycie…
Kochani,
tak jak wspomniałam we
wstępie do opowiadania, tym przed Prologiem, miałam poważne wątpliwości, czy w
ogóle je pisać i zamieszczać gdziekolwiek. Teraz już wiem dokładnie, dlaczego
je miałam… Musiałam jednak głęboko wejść w temat i w samą siebie, żeby
zrozumieć problem, nazwać go i móc z nim zawalczyć.
Zastanawiałam się
wielokrotnie w trakcie pisania, dlaczego aż tak mnie to „kręci”? Dlaczego,
niemal od 11 roku życia, kiedy to pierwszy raz usłyszałam „An Angel” i odbiło
mi na punkcie Kellysów, a szczególnie, oczywiście, Paddy’ego, moją ulubioną aktywnością
życiową jest interesowania się nim/-i? Nie oznacza to, że nie mam innego życia,
relacji, obowiązków, zainteresowań, nie słucham innej muzyki. To wszystko jest.
Co więcej, bywały takie okresy, nawet kilkuletnie, że temat Kelly Family/Paddy
w ogóle nie przychodził mi do głowy. Ale był w tych okresach tylko „zahibernowany”,
nie mogę powiedzieć natomiast, że byłam od niego całkowicie wolna… Wystarczył
jeden bodziec i wszystko wracało. Z wiekiem nabierało granic rozsądku,
momentami, np. kiedy byłam z kimś w związku, walczyłam z tym niezdrowym
zainteresowaniem Paddy’m do tego stopnia, że świadomie odcinałam się od
słuchania jego muzyki, oglądania filmików na yt, czy czytania fikcyjnych
opowiadań.
Ale to „niezdrowe zainteresowanie”
cały czas we mnie było…
W końcu stwierdziłam
więc, że trzeba przestać udawać, że taki problem nie istnieje, tylko „wywlec”
go na światło dzienne i przyjrzeć mu się dokładnie. Nie dawał mi spokoju fakt,
że kobiety w okolicach trzydziestki, często mężatki i matki, piszą opowiadania,
dzięki którym przeżywają swoją relację z Paddy’m czy Jimmy’m (bo taki jest cel
tych historyjek, nazwijmy rzecz po imieniu) albo nadal zachowują się na ich
widok tak jak wtedy, kiedy miały 14 lat… Najpierw wydawało mi się, że to w
Paddy’m jest coś tak niesamowicie wyjątkowego, że po prostu nas „rusza” w ten
sposób i kompletnie nie da się temu nie ulec… Ale nie.
Zrobiłam mały research w
Internecie i oto, co znalazłam: zjawisko nazwane przez psychologów jako
Celebrity Worship Syndrome (syndrom kultu celebrytów). Przytoczę fragment
artykułu, w którym jest dość dobrze scharakteryzowane:
„Kilka lat temu zespół psychologów z brytyjskiego Leicester
przygotował testy mające mierzyć skalę zainteresowania życiem celebrytów i
przeprowadził ankiety wśród prawie 2 tys. Brytyjczyków. Jakiś rodzaj
nadmiernego zainteresowania osobami publicznymi udało się odkryć u 36 proc. z
nich. Odpowiedzi co czwartego wskazywały, że interesują się którym z celebrytów
tak bardzo, że ma to wpływ na ich codzienne życie. Bardzo podobnie było też w
Stanach Zjednoczonych.
Uzyskane wyniki doprowadziły do
sformułowania terminu Celebrity Worship Syndrome (CWS). Jest to rodzaj obsesji,
w której głównym przedmiotem zainteresowania są szczegóły życia określonej
osoby publicznej. Niekiedy przybiera ona kształt uzależnienia i osoby cierpiące
z powodu CWS zachowują się podobnie jak alkoholicy i palacze. Odczuwają
potrzebę zdobywania nowych informacji na temat swojego idola. Gdy to robią lub
przebywają z innymi "fanami" i mogą swobodnie oddawać się wspólnej
obsesji, odczuwają spokój i przyjemność. A jednocześnie w otoczeniu innych
często traktują ją jako coś wstydliwego. Coś co powinno się ukryć.
Ten sam zespół psychologów, który
zresztą przeprowadził wiele badań nad CWS, zmienił też sposób w jaki
klasyfikuje się zaburzenia obsesyjne tego rodzaju. Wcześniej osoby
zainteresowane celebrytami "wpadały" do dwóch kategorii - niegroźnych
fanów i stanowiących zagrożenie stalkerów. Badacze z Leicester zbudowali
natomiast skalę takiego zainteresowania, na której wyróżnili trzy kluczowe
pozycje: społeczno-rozrywkową, osobistą oraz patologiczną.
Relacja paraspołeczna
Ta pierwsza polega przede wszystkim na zainteresowaniu
daną osobą. Tendencji do zbierania informacji na jej temat, przyjemności
odczuwanej w trakcie słuchania lub czytania o nim lub o niej. Najbardziej
uciążliwym objawem, zwłaszcza dla otoczenia, jest w tej sytuacji skłonność
do ciągłego opowiadania o obiekcie swojej obsesji. Przy czym należy
pamiętać, że "celebrytą" może być w tej sytuacji każda osoba
publiczna. Nie tylko gwiazda filmowa lub znany muzyk, ale też dziennikarz,
pisarz, czy polityk. Przykładem może być choćby ogromne zainteresowanie Sarah
Palin (nazywane Palinmanią) i Barackiem Obamą przy okazji ostatnich
amerykańskich wyborów prezydenckich.
W drugim stadium: osobistym, mamy tendencje
do tworzenia wyimaginowanej więzi z celebrytą. Zaczynamy uważać go za
swojego przyjaciela. Jesteśmy wobec niego wyjątkowo empatyczni i zakładamy,
że łączy "nas" wiele wspólnych rzeczy. W ten sposób powstaje
zastępcza relacja społeczna (nazywana paraspołeczną), która w wielu wypadkach
kompensuje lub zastępuje normalne więzi powstające w realnym świecie. - W dzisiejszych czasach wiemy
bardzo niewiele o swoich sąsiadach, ale celebryci to wspólni znajomi nas
wszystkich - mówiła o
tym antropolog Helen Fisher.
Kolejnym stadium CWS jest patologiczna
obsesja, która przypomina uzależnienie i charakteryzuje się utratą kontaktu z
rzeczywistością. Takie osoby nie tylko wyobrażają sobie więź, która łączy je z
celebrytą, ale też wyraźnie przeceniają jej znaczenie i postrzegają ją, jako
coś realnego. Uważają, że idol ich zna, tak jak oni znają jego. Twierdzą na
przykład, że w razie problemów pospieszyłby im z pomocą. Mają też liczne
fantazje z nim w roli głównej. Niekiedy deklarują nawet, że byliby
gotowi poświęcić życie za obiekt swojej obsesji. Według brytyjskich badań
taka forma CWS dotyczy 2 proc. populacji. Część z tych osób stara się
realizować swoje fantazje i staje się stalkerami.”
Podkreślone fragmenty dotyczą bezpośrednio mnie… Odnalazłam się
w nich, jakby ktoś pisał bezpośrednio o mnie… Szukałam też źródeł problemu,
ciekawi mnie skąd się w ogóle bierze taki syndrom, dlaczego jedni są podatni na
niego, a inni nie? Jakiś zarys odpowiedzi też jest w tym artykule:
Pierwszy czynnik, to prawdopodobnie geny: „kiedy powstawał nasz
aparat poznawczy w zasadzie nie było możliwości, by kogoś znać, a ten ktoś nie
znał nas. - i jeżeli ten ktoś cię nie zabił, najprawdopodobniej był twoim
przyjacielem” – dlatego
tak łatwo było mi całe życie wierzyć, że gdybym już miała szansę zbliżyć się do
Paddy’ego, stworzylibyśmy mega-niesamowitą relację, czy to przyjacielską, czy
nieco bardziej romantyczną… Ale byłaby wyjątkowa!
Kolejny, to to, że: „wielu z nas niezwykle
trudno jest inaczej traktować realnych znajomych, a inaczej tych, którzy
trafiają do nas za pośrednictwem telewizora lub Internetu (…) Jesteśmy bowiem
zaprogramowani do tego, by rozpoznawać przyjaciół. Co w tym wypadku powoduje,
że ci których znamy wydają nam się przyjaciółmi (nawet gdy nigdy ich nie
spotkaliśmy). A kogo znamy lepiej niż celebrytów, o których nie tylko wiemy
wszystko, ale też widzimy w telewizji podczas śniadań, obiadów, pracy, czy
romantycznych kolacji z partnerem? Być może dlatego większość z nas jest z
telewizyjnymi gwiazdami "po imieniu" i powiemy (a także pomyślimy) o
Jen, a nie Jennifer Aniston. Tak samo zadziała: J-Lo, Becks, Victoria,
Angelina. Kto zamiast Doda, powie pani Dorota Rabczewska?”
– no właśnie…
wszystkie filmiki typu ‘Making of’, ‘Backstage footage’ itd. powodują, że czuję
się, jakbym doskonale znała całą rodzinę K., co więcej - nabieram przekonania, że gdybym była wśród
nich, idealnie bym się tam odnalazła! Wszystkie zdjęcia z toalety, sypialni,
łazienki, pogłębiają tylko nasze „więzi”… Ech.
W innych, anglojęzycznych artykułach znalazłam
wzmiankę o tym, że CWS często idzie w parze z innymi zaburzeniami psychicznymi
typu depresja (jej skala wiąże się ze stadium CWS) czy stany lękowe. Nie ma
jednak jasnej odpowiedzi, co wynika z czego: czy depresja/stany lękowe mogą prowadzić
do CWS, czy to jednak długie życie z syndromem prowadzi do depresji i lęków. Z
mojego osobistego doświadczenia wynika, że raczej wariant pierwszy jest tym
prawdziwym: chowanie się w Kelly-świecie było ucieczką przed trudnościami tego
realnego, brakiem miłości, akceptacji. Tam zawsze wszyscy mnie kochali, z Paddy’m
na czele… I choć potem, im doroślejsza byłam, tym rzadziej tam „wpadałam”, to
jednak – tak, jak wspominam w Prologu – nadal ten wyimaginowany świat służył mi
w trudnych chwilach z realnego…
Dlatego chyba trudno
jest ocenić to zjawisko jednoznacznie.
„Czy CWS jest czymś
dobrym, czy wręcz przeciwnie godnym zwalczania i potępienia? Odpowiedź, jak
niemal zawsze, gdy chodzi o ludzkie sprawy, brzmi: "to zależy". John
Houran, psychiatra z Illinois, który współpracował z brytyjskim zespołem
prowadzącym badania nad CWS, twierdzi, że od poziomu zaangażowania i
uzależnienia.” – mówi artykuł. Mnie osobiście, na chwilę obecną, przeszkadza. Czuję się
dziwnie, patrząc w ten sposób na Paddy’ego i wyobrażając sobie te wszystkie
sytuacje. Z drugiej strony, ciągle chcę tak patrzeć i wyobrażać sobie. I
zaobserwowałam, że jeśli sobie na to pozwalam bez żadnych blokad i ograniczeń,
to zagłębiam się w to coraz bardziej – coraz więcej czasu na you tubie, coraz
więcej opowiadań wygrzebuję, coraz więcej mówię o nim, kiedy tylko mam okazję…
Jednocześnie moje prawdziwe życie schodzi na dalszy plan i wydaje się coraz
mniej istotne… Po owocach poznaje się, czy coś jest dobre, czy nie. A owocem
CWS w moim przypadku jest alienacja, frustracja i tkwienie w miejscu w
rzeczywistości, zamiast rozwijać się, działać, żyć…
Podsumowując:
niesamowicie cieszę się, że znalazłam odpowiedzi na moje wieloletnie rozterki.
Mój przypadek został nazwany, sklasyfikowany, wytłumaczony. Mam nadzieję, że
odtąd będę mogła po prostu słuchać muzyki Paddy'ego i, ewentualnie, podziwiać
niektóre obrazy ;) W wolności. Czego i Wam życzę :)
Linki do artykułów:
P.S. Do końca
opowiadania zostało już tylko kilka rozdziałów. Wrzucę je więc :) Ale potem… Zamierzam jednak
więcej czasu, uwagi, energii, emocji, zaangażowania… poświęcić ludziom, z
którymi łączą/mogą połączyć mnie prawdziwe relacje…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz