piątek, 27 czerwca 2014

63.


Oh I’m thanking blessed Mary for light…

Tęskniła za nim bardzo, ale to już była zupełnie inna tęsknota. Wolna, lekka… Tak mogła tęsknić. Nie udało jej się pojechać na ignacjańskie, bo nie było akurat w tym terminie żadnego turnusu, ale zapisała się na dni skupienia w weekend, potrzebowała więc tylko jednego dnia urlopu na piątek. Zadzwoniła do Magdy P. zdać jej relację. Trochę dziwnie zareagowała na wiadomość, że Paddy pojechał do klasztoru, sugerując, że chyba nie do końca rozeznał kwestię Joelle, czym wzbudziła lekki niepokój Magdy, ale po jej wyjaśnieniach wycofała się ze swoich podejrzeń. Nuta niepokoju została jednak zasiana. Nie chciała mu ulegać tak całkowicie, ale gdzieś tam jakąś częścią siebie zastanawiała się, czy czasem coś się jednak nie zmieni po jego powrocie…

Dzwonił rzadko – najpierw jak dojechał, potem może jeszcze dwa razy. Ale to było normalne, uprzedzał, że tak będzie i wiedziała, jak to wygląda na takich wyjazdach. Trzeba się trochę odciąć od tego, co na zewnątrz, żeby móc się skupić na tym, co wewnątrz. Ona też w tym czasie modliła się więcej, czytała częściej Słowo, wracała do tego, co najważniejsze. Szybko zauważyła różnicę w swoim nastroju, podejściu do różnych spraw. Promieniowała spokojem. Takim, którego nie da się zburzyć. Cokolwiek by się nie działo.

W czwartek spotkała w centrum handlowym Patricię. Poszły na kawę, pogadać. Niemal od razu Pat wspomniała o obiedzie w weekend, że może wpadliby z Paddy’m…
- Ale… Paddy jest teraz we Francji… Nie słyszałaś? – Patricia zrobiła okrągłe ze zdziwienia oczy.
- Nie, nie słyszałam… Ale wszystko w porządku? – zapytała zaniepokojona.
- Tak, chyba tak. Potrzebował się wyciszyć.
- Sam, bez ciebie? – wyrwało się jej.
- Tak. Czasem tak trzeba. Znasz swojego brata. Dużo przeżywa. Czasem musi zostać z tym sam na sam i jakoś to uporządkować.
- To prawda. Niesamowite, że nie masz z tym problemu.
- Ja chyba mam podobnie, więc go rozumiem.
- Ale między wami… Nic się nie zmieniło? – upewniła się, zerkając na lewą dłoń Magdy. Pierścionek zaręczynowy nadal dumnie tam tkwił.
- Nie. Mieliśmy trudniejszy okres teraz, ale udało się zażegnać kryzys.
- Kto ich nie ma… – westchnęła Patricia z uśmiechem.
Porozmawiały jeszcze na sto różnych tematów i zaczęły się zbierać. Potem wstąpiły razem do kilku sklepów, ale żadna nie wybrała nic dla siebie.
- To może wpadnij do nas sama w sobotę? – zaproponowała Patka na koniec.
- Dziękuję, ale też wyjeżdżam na weekend, na takie rekolekcje…
Patricia wywróciła oczami, ale tak przyjaźnie.
- Jesteście dla siebie z moim bratem stworzeni! – roześmiała się. – Już widzę wasz wspólny dom – co pokój, to kapliczka…
- Tak, a zamiast wesela zrobimy czuwanie modlitewne. – weszła Magda w „klimat”. Parsknęły obie śmiechem.
- Trzymaj się. Odezwij się po weekendzie albo po prostu przyjedź do nas.
- Ok, dzięki. To do zobaczenia!


            Potem był już weekend i Magdę „wessały” dni skupienia. Wyłączyła telefon, uprzedziwszy o tym wcześniej najbliższych i nie było jej dla świata przez te dwa i pół dnia. Kiedy w niedzielę siedziała w samolocie, wracając do Niemiec, była zdrową, mocną wersją siebie. I wolną, przede wszystkim. W uszach brzmiała jej ulubiona pieśń Carmen ’63 Tagore, mówiąca właśnie o takiej wolności. Kiedy wysiadała z taksówki, było po 2:00 w nocy. W jakimś samochodzie zaparkowanym pod jej blokiem gwałtownie otworzyły się drzwi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz