środa, 18 czerwca 2014

54.


‘Cause he makes me happy and he makes me fly…

Kiedy wylądowali w Polsce, czekał na nich na lotnisku Magdy tata z Magdą P., która chciała ich chociaż ucisnąć, zanim wchłonie ich rodzina. Rzuciła się na nich, najpierw na Magdę, potem na Paddy’ego, gratulując i twierdząc, że ona to czuła, że to się wydarzy w Irlandii. Paddy naprawdę szczerze cieszył się na jej widok, a Magdy tata był zdziwiony taką zażyłością między tą trójką. Kiedy w końcu stanął twarzą w twarz z przyszłym zięciem, przywitali się uściskiem dłoni i poklepaniem po ramieniu, widać było wzruszenie na jego twarzy, które szybko zakamuflował, bąkając coś o bagażach… Magda koniecznie chciała prowadzić. Podrzucili Magdę P. bliżej centrum, sami kierując się w stronę rodzinnego miasta Magdy. Paddy siedział obok niej z przodu, tata z tyłu, czym nie był zachwycony i od razu skomentował swoją degradację w hierarchii córki. Jego żarty zawsze były bezpośrednie, często stanowiły jednak tylko bezpieczną oprawę dla wyrażenia tego, co naprawdę myślał – w inny sposób nie podzieliłby się swoimi opiniami. Magda miała poczucie humoru po nim, więc często pękali razem ze śmiechu, ale zawsze wyczuwała, co naprawdę jest tylko żartem, a co ma jednak ukryte drugie dno.

Na jej głowie było tłumaczenie raz z polskiego na angielski, raz odwrotnie i momentami wszystko jej się plątało. Paddy popisywał się swoim „Tak”, „Nie”, „Dzień dobry” i „Kocham cię”, na szczęście nie dodał „Polska”. Tata stwierdził, że skoro można się chwalić czymś takim, to jego angielski wcale nie jest taki zły i nawet próbował zagadywać coś w tym języku… Potem Magda tłumaczyła Paddy’emu co właśnie mijają i podróż zleciała im całkiem miło.

Mama była lekko stremowana, ale uśmiech Paddy’ego i jego naturalne zachowanie szybko przełamały wszelkie lody. Wycałowali się w policzki, nawet uścisnęli, potem Paddy pobiegł do toalety, więc zrobiło się już całkiem luźno… Mama obejrzała pierścionek, potem ją i stwierdziła, że tak szczęśliwej chyba jeszcze nigdy jej nie widziała… Zjedli obiad, przy którym Paddy błysnął nowymi słówkami: „zupa” i „dziękuję bardzo”, tym pierwszym powodując wywracanie oczami Magdy. Przy kawie przypomniało mu się, że miał prosić przyszłych teściów o rękę ich córki, więc wypakował przy okazji prezenty (whiskey dla taty i wielkie pudło irlandzkich fudgy dla mamy), nie zdając sobie sprawy, jak polsko to wygląda… No i stanęła cała czwórka przed sobą, wszyscy uśmiechnięci i wzruszeni, nie trzeba było dużo gadać. Tata miał łzy w oczach, a mama płakała po prostu ze wzruszenia, Paddy skomentował do Magdy, że „chyba się zgadzają”, na co ona parsknęła śmiechem i wyszeptała: „Chyba tak”.

Nie mieli innego wyjścia. Widzieli szczęście Magdy, widzieli też od razu, jakim typem człowieka jest Paddy – nie dało się go nie lubić. Niestety nie dało się też z nim rozmawiać i to była jedyna przeszkoda, jaką na razie dostrzegali. Pogadali trochę o planach co do daty i miejsca ślubu, ale ewidentnie nikt nie chciał się im w nic wtrącać. W kolejne dni zwiedzali okolicę i odwiedzali ciocie i znajomych Magdy, wszędzie przyjmowani takimi ilościami jedzenia, jakby tylko w Polsce było ono dostępne. Paddy się cieszył i częstował, aż miło.

W środę po południu pojechali do W-a, żeby mogła go przedstawić wspólnocie i znajomym, których większość mieszkała właśnie tam. Komunikacja zachodziła już swobodniej, bo w tym towarzystwie każdy znał angielski albo niemiecki. Nie wymigał się od grania na gitarze – skoro już był, to niech służy braciom talentem. Koleżanka zajmująca się ewangelizowaniem młodzieży zapytała go, czy nie chciałby powiedzieć świadectwa na takim większym spotkaniu młodych za kilka miesięcy. Odpowiedział, że bardzo chętnie i żeby wysłała mu wszystkie szczegóły na maila, to dogadają się dokładnie. Zaprosili wszystkich wstępnie na wesele, żeby byli gotowi na taką większą podróż, a potem w mniejszym gronie poszli jeszcze na pizzę. Paddy znajdował wspólny język co chwilę z kimś innym. Jednym słowem, odnalazł się w jej świecie doskonale. Wrócili jeszcze do rodziców na czwartek, ale cały weekend mieli zarezerwowany z powrotem na plany Magdy P.

Po długich i szczegółowych opowieściach o przebiegu zaręczyn, oględzinach pierścionka i przeżywania wszystkiego ciągle od nowa (Magdy), ruszyli w miasto. Obejrzeli wszystkie miejsca, które były ważne dla dziewczyn z różnych powodów. Pozwiedzali też te godne uwagi z innych względów, np. bo były stare albo ładne, albo jedno i drugie. Posiedzieli nad rzeką… Paddy z Dawidem nie od razu złapali dobry kontakt. Przywitali się tylko, a potem jakoś nie bardzo szukali kontaktu ze sobą. Dawid wydawał się być dość mocno zdystansowany do wszystkich i chociaż chodził z nimi wszędzie, to mało się odzywał i chował za ciemnymi okularami. Rozkręcili się dopiero wieczorem, kiedy siedzieli we czwórkę w pizzerii, przy piwie, i milczenie w takich okolicznościach byłoby już naprawdę mało naturalne…

Kiedy w końcu zaczęli rozmawiać (po angielsku przeplatanym hiszpańskim...), okazało się, że mają ze sobą więcej wspólnego, niż mogliby przypuszczać. Magdy odetchnęły z ulgą. Wątek kilku lat w seminarium u jednego, a w zakonie u drugiego, stanowił idealny grunt porozumienia. Potem musiały wręcz przerywać im niekończące się filozoficzno-teologiczne debaty, żeby choćby ustalić plany na następnych parę godzin. A kiedy w sobotę zaczęli razem grać na gitarach, już absolutnie wszystkie lody zostały przełamane…

Zanim wyjechali, ustalili wstępnie, że Magda P. z Dawidem przyjeżdżają do Niemiec w przyszłym miesiącu. Magda czuła jakąś nutkę smutku, że nie będzie już mieszkać w tym mieście, które tak lubiła. Paddy nawet zapytał ją o to, bo chyba zauważył, że minę ma trochę niewyraźną. Powoli docierało do niej, że tak będzie już zawsze – że będzie „wpadać” do Polski, dzielić swój czas między rodzinę a znajomych, w skrócie dowiadywać się, jak żyją, i tyle. Jasne, skype, telefony, globalna wioska. Ale jednak. Jej życie będzie zupełnie gdzie indziej. Nie potrafiła nic mu odpowiedzieć. Westchnęła tylko, że rozstania zawsze są trudne. Objął ją ciaśniej i pocałował w głowę. Wiedział, że to nie czas na drążenie tematu.

Kiedy jednak siedzieli już w samolocie, wrócił do niego:
- Jesteś tam szczęśliwa. – stwierdził, patrząc na nią z powagą.
- Jestem tam szczęśliwa z tobą. – odpowiedziała. Jemu i sobie jednocześnie. Wystarczyło, żeby wrócił jej spokój. Oparła głowę na jego ramieniu i wsunęła dłoń w jego. Ścisnął ją delikatnie. Potem rozmawiali już zwyczajnie, wymieniając wrażenia i spostrzeżenia z pobytu „u Magdy”.

------


            W Niemczech czekał ich obchód po rodzinie Paddy’ego, żeby wszyscy mogli ich osobiście uścisnąć i im pogratulować. Opowieść o tym, jak Paddy się oświadczył, znali już na pamięć i śmiali się za każdym razem, kiedy znów musieli ją powtarzać. Kiedy fala zachwytów minęła, przyszła kolej na falę porad, gdzie i jak najlepiej wszystko zorganizować. Odbierali telefony co chwilę od kogoś innego z pomysłem na miejsce, wystrój, model samochodu, liczbę gości. Wysłuchiwali cierpliwie wszystkiego, wypuszczając koncepcje zupełnie sprzeczne z ich własnymi drugim uchem, i pomału ich własna wizja nabierała kształtu. Stanęło na Niemczech, blisko granicy z Polską, gdzie znaleźli uroczy mały kościółek, a niedaleko niego zajazd, w którym mogli zorganizować przyjęcie. Wyznaczyli datę połowę sierpnia, żeby rodzina Magdy mogła przyjechać na trochę dłużej i szukali fajnego kursu przedmałżeńskiego. Wszystko układało się wspaniale…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz