Pray, pray, pray…
No
i poszło po ich myśli. Managerka śmiała się, że ma oryginalne zwyczaje urlopowe
– zazwyczaj wszyscy zabijali się o wolne przed Świętami, a Magda wolała
początek grudnia… Te rozmowy o datach uświadomiły jej, że Paddy będzie miał
urodziny podczas ich pobytu we Francji… A ona nie miała nawet dla niego
prezentu. Ale stwierdziła, że pomyśli o tym później. Na razie zadzwoniła do
Paddy’ego i poinformowała go, że ma się zbierać, bo się udało.
Godzinę
później byli już w drodze. Mieli czas na nagadanie się i wyspanie. Zmieniali
się co parę godzin, więc jedno i drugie zdążyło się zdrzemnąć. Dotarli na
miejsce bardzo późnym wieczorem. Zaspany, ale przemiły brat-furtian zaprowadził
Magdę do jej pokoju, Paddy przyniósł tam jej rzeczy i poszedł do siebie, do
przeciwległej części klasztoru. Spotkali się jeszcze w kaplicy, do której
weszli prawie w tym samym momencie, mimo, że się nie umawiali… Posiedzieli w niej
sobie w milczeniu, trzymając się ręce.
Następnego
dnia od rana żyli życiem wspólnoty. O 6:00 jutrznia, potem czas na modlitwę
indywidualną, 7:30 śniadanie. Po nim „zgarnął” ich ojciec Jean-Pierre, z
przymrużeniem oka pochwalił Padda za posłuszeństwo, przyjrzał się Magdzie dobrotliwymi,
radosnymi oczami pełnymi ojcowskiej troski i przedstawił im plan na ten
tydzień. Poza stałymi punktami życia w zakonie, takimi jak codzienna
Eucharystia czy liturgia godzin, mieli mieć przed południem 2-godzinne
spotkania z bratem Michaelem, potem czas dla siebie na indywidualne
przemyślenia, a po obiedzie mieli znów się z nim spotykać i omawiać we trójkę
wszystko, co „zrodziło” im się w trakcie przemyśleń. Każdego dnia mieli też
przepracować kilka godzin razem – w kuchni, w ogrodzie, przy sprzątaniu toalet,
gdziekolwiek byliby potrzebni. Taki tryb obowiązywał ich do soboty włącznie,
niedziela zaś, jak to niedziela – miała być tylko i wyłącznie na odpoczynek i
świętowanie. Przystali na wszystko. Dostali błogosławieństwo na cały ten czas.
A
czas był niesamowity. Mieli wrażenie, ze tyle się dzieje w ciągu każdego dnia,
jakby trwał co najmniej tydzień. Brat Michael ich nie oszczędzał. Wałkował z
nimi najtrudniejsze tematy, takie, których nie porusza się na co dzień, chyba
że zmuszą do tego okoliczności: ciężka choroba współmałżonka, otwartość na
dzieci, brak dzieci, zdrada, hierarchia w domu, kłopoty finansowe… Były też
takie o dobrych i przyjemnych aspektach, o chodzeniu na randki, choćby po 15
latach małżeństwa i przy dziesięciorgu dzieci, o kompromisach, niespodziankach,
ogólnie o pielęgnowaniu miłości, bo jest „dziełem sztuki w naszych rękach”…
Czasami było burzliwie i dyskusje między narzeczonymi toczyły się naprawdę
ostro. Wtedy za to praca szła im wyjątkowo dynamicznie i sprawnie, bo jeszcze
przy niej wykłócali się o sporne kwestie. A im gorętsza była dyskusja, tym
potem gorliwsze godzenie się i nie raz ktoś im przerywał pocałunek dyskretnym
chrząknięciem albo głośniejszym zamknięciem drzwi.
Z
pracą też bywało nie najłatwiej. Paddy uważał się za eksperta w wielu
dziedzinach i momentami Magda miała dość jego „wymądrzania się”, zwłaszcza
kiedy była pewna, że nie miał racji. Odkryła, że tak ją to wkurza, bo uważa, że
to ona wie lepiej, więc nie potrzebuje żadnych porad… Śmiali się, kiedy za
którymś razem wreszcie zorientowali się, jacy oboje są „genialni” we własnych
oczach. Ale dużo pokory musieli z siebie wyprodukować przed tym wnioskiem.
Fajne było też to, że się uzupełniali: kiedy jedno miało już dość jakiejś
czynności, to drugie go zmieniało, kiedy coś było za ciężkie dla Magdy, Paddy
natychmiast ją w tym wyręczał – albo sam zauważał takie przypadki, albo musiała
go poprosić. W zauważaniu potrzeby pomocy ona była lepsza i często „czytała mu
w myślach”, że może kobiecą ręką coś wyjdzie lepiej. Znali to już z wcześniej,
bo nieraz razem gotowali czy sprzątali, ale tu niektóre prace były naprawdę
ciężkie i mało przyjemne, a nie ma to jak poznać się w ekstremalnych warunkach.
W
czwartek po południu dniu Paddy trochę zrzędził, że nie ma kiedy wziąć do ręki gitary, a nawet gdyby ją wziął,
to ma takie odciski na palcach, że mógłby ją co najwyżej potrzymać. Ojciec
Jean-Pierre wspomniał na to coś o
gwiazdorzeniu, na co Magda wybuchnęła śmiechem i gwiazdor się obraził.
Poszedł czyścić kible sam. Ojciec, przechodząc obok niego, rzucił: „Czasem
szczotka w ręce będzie bardziej pożyteczna od gitary” i oddalił się, a wtedy
Padd rzucił szczotką i wyszedł. Została sama z całą robotą, a że czasu było
niewiele, to po prostu się za nią zabrała. Po jakichś 20 minutach wrócił,
przeprosił, ona też - za to, że nie stanęła po jego stronie tylko się śmiała, i
dali radę dokończyć wszystko na czas.
Magda
z kolei miała kryzys kolejnego dnia, nie chciało jej się rano wstać na
jutrznię, bolała ją głowa, a na samą myśl o obieraniu tony ziemniaków na
kolację robiło jej się niedobrze. Nie za bardzo mogła się poskarżyć, bo jeśli
nie zrobiłaby tego, to ktoś inny miałby dwa razy więcej pracy albo nie dostał
swojej porcji wieczorem… Życie. Paddy widział, że się zmaga, więc był wyjątkowo
miły, cierpliwy i na każde jej zawołanie… Poryczała się wieczorem, kiedy mu za
to dziękowała.