I wanna talk
to you, I wanna be with you…
Rano,
czyli jakoś koło 11:00 obudziła się i przeczołgała na łóżku w stronę Paddy’ego.
Spojrzała w dół na jego „posłanie”, ale nie było go tam. Z łazienki też nie
dochodził żaden dźwięk. Wstała, wyjęła ubrania z torby i poszła się wyszykować.
Przez te nocne przygody stracili cały poranek, który mogli przecież spędzić
spacerując po Vogezach albo przynajmniej jedząc śniadanie w którejś z tych
ślicznych, starych uliczek.
Ubrała się szybko,
zastanowiła się, czy Paddy nie każe zakładać jej koszulki na sukienkę, w której
też miała odsłonięte ramiona, roześmiała się sama do siebie i zajęła się
malowaniem rzęs i czesaniem włosów. Była
już gotowa, a on ciągle nie wracał. „Ogarnęła” z grubsza łóżko i spojrzała na
jego telefon, który zostawił. 11:45. Późno. W tym momencie wszedł Paddy,
czerwony i spocony. Biegał.
- Cześć! Za 10 minut
będę gotowy. – schylił się po ubrania leżące na torbie i wszedł do łazienki.
Nie zdążyła nawet nic mu odpowiedzieć.
Wyszedł rzeczywiście
po 10 minutach i szykując się, opowiedział jej, gdzie był i gdzie koniecznie
muszą zaraz pójść razem. Dodał jeszcze, że umiera z głodu, i że ta podłoga była
strasznie niewygodna. Magda słuchała tej beztroskiej paplaniny, uśmiechając
się.
- Czemu mnie nie
obudziłeś?
- A co, też chciałaś
pobiegać? – mrugnął do niej, bo znał jej podejście do tego sportu.
- Ha ha. Nie, chciałam
spędzać czas również w innych miejscach, nie tylko w naszym osławionym pokoju.
- To co, idziemy? –
zapytał.
- Mhm. – wzięła
torebkę i poszli.
Riquewihr było miejscowością, która
urzekłaby każdego, kto ma choć trochę wrażliwości na piękno. Położona wśród
pagórków winnic, a dalej otoczona pasmem lesistych Vogezów, była plątaniną
kilkunastu wąskich uliczek, obsianych starymi kamieniczkami. Zachwycała Magdę
niezmiennie. Paddy śmiał się z tych jej zachwytów, chociaż to on miał
największe parcie, żeby tu przyjechać i sam rozglądał się co chwilę, chłonąc obrazy.
Usiedli w kawiarence i piekarni jednocześnie, zamówili kawę, croissanty i
jeszcze inne francuskie ciasteczka. Paddy uczył ją francuskich słówek. Ona jego
polskich. Opowiadali sobie anegdotki o różnych językowych wpadkach. Było lekko,
beztrosko i radośnie. Idealnie.
Posiedzieli
jeszcze chwilę i zrobili plany na dalszą część dnia. Postanowili kupić
bagietki, sery i wino, i zrobić sobie piknikowy lunch gdzieś na górze wśród
winnic. Do Niemiec mieli wracać dopiero późnym wieczorem, więc zdążą przetrawić
alkohol. Obeszli całe miasteczko, zrobili planowane zakupy i skierowali się w
górę, w stronę winnic. Tam też pospacerowali, oglądając okolicę i znaleźli
sobie odpowiednie miejsce do siedzenia. Rozłożyli „pożyczony” z hotelu koc i
sami rozłożyli się na nim. Trzymali się za ręce i patrzyli w niebo. Magda
chciała coś powiedzieć, ale zauważyła, że Paddy drugą ręką ściska medalik i ma
zamknięte oczy, więc pomyślała, że pewnie się modli. Potem zaczęli jeść, na
szczęście oboje lubili śmierdzące sery, więc żadne nie miało problemu z
aromatem posiłku. Sami sobie zresztą takie wybrali… Wypili prawie całe wino i
stwierdzili, że jeśli wracają wieczorem, to bardzo późnym, bo za duże ryzyko.
Magda zaczynała pracę w poniedziałek o 12:00, a Paddy o której chciał, więc
mogli sobie pozwolić na zarwanie nocy.
Tymczasem
pomyślał, że może coś zagra i nawet wyjął gitarę z futerału, ale stwierdził, że
po tym winie to bardziej chce mu się spać. Położył więc głowę na jej kolanach,
a ona głaskała go po włosach. Po jakimś czasie chyba faktycznie zasnął, bo
oddech mu się wyrównał i przestał się wiercić. Magda siedziała nieruchomo,
jakby trzymała na kolanach arcydelikatne dzieło sztuki. Miała niezmąconą niczym
chwilę dla siebie na patrzenie się na niego. Uwielbiała jego twarz, począwszy
od charakterystycznych brwi, przez zadarty nos po ładnie wykrojone usta. Nawet
zmarszczki lubiła, zwłaszcza te od śmiechu, których było zdecydowanie
najwięcej. Miał taką mimikę, że wszystko można było wyczytać w tej jego twarzy,
jeśli się go znało. I ta linia szczęki, która dodawała jego delikatnym rysom
męskości…
- Czuję, jak się na
mnie patrzysz. – odezwały się usta i rozciągnęły w uśmiechu. - Nie mogę spać.
- Ok, już przestaję. –
zawstydziła się.
- Nie, nie musisz. Tak
naprawdę to jest miłe.
Potem zrobił drugie podejście do
gitary. Tym razem się udało. Śpiewał swoje i nie swoje piosenki, grał różne
solówki, miała jego piękny solowy koncert na wyłączność. Doceniała to bardzo.
Potem grał jej fragmenty albo tylko melodie utworów, które były w trakcie
powstawania i mówiła, co jej się podoba, a co niekoniecznie. A na sam koniec
zaczął grać melodię, którą już gdzieś słyszała, ale na pewno nie była jej
dobrze znana. Dopiero po dłuższej chwili zorientowała się, że to jest TA
piosenka. Śpiewał, najpierw nie patrząc na nią, tylko na struny. Ale po
refrenie się ośmielił i zerknął na nią spod rzęs. Siedziała, obejmując kolana
ramionami, zasłuchana i poruszona, patrząc na jego twarz, potem przesuwając
wzrok na dłonie. Jego głos dotykał jej duszy, docierał w takie zakamarki, w
których, miała wrażenie, nikt wcześniej nie był. Ten człowiek spełniał jej
wszystkie pragnienia, nawet te najbardziej absurdalne, po prostu będąc sobą.
Przy ostatniej linijce zatrzymał się na moment. Popatrzył jej w oczy i dopiero
wtedy ją zaśpiewał. Zabrzmiało jak wyznanie. I chyba tak miało właśnie
zabrzmieć. Odłożył gitarę.
- Please, do. –
powiedziała cicho, patrząc na niego z głową opartą o swoje kolana.
- ??
- Feed me all your love.
- Naprawdę chcesz? –
zapytał równie cicho.
- Trudno jest mi
pomyśleć o czymś, czego chcę bardziej.
Przysunął się do niej
i pocałował w kark, a potem oplótł ramionami, przytulając od tyłu, i tak
siedzieli, aż usłyszeli bicie dzwonów na wieczorną Mszę. Poszli na nią, a potem
jeszcze na kolację i ruszyli w drogę powrotną.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz