wtorek, 20 maja 2014

27.


I wanna talk to you, I wanna be with you…

Rano, czyli jakoś koło 11:00 obudziła się i przeczołgała na łóżku w stronę Paddy’ego. Spojrzała w dół na jego „posłanie”, ale nie było go tam. Z łazienki też nie dochodził żaden dźwięk. Wstała, wyjęła ubrania z torby i poszła się wyszykować. Przez te nocne przygody stracili cały poranek, który mogli przecież spędzić spacerując po Vogezach albo przynajmniej jedząc śniadanie w którejś z tych ślicznych, starych uliczek.

Ubrała się szybko, zastanowiła się, czy Paddy nie każe zakładać jej koszulki na sukienkę, w której też miała odsłonięte ramiona, roześmiała się sama do siebie i zajęła się malowaniem  rzęs i czesaniem włosów. Była już gotowa, a on ciągle nie wracał. „Ogarnęła” z grubsza łóżko i spojrzała na jego telefon, który zostawił. 11:45. Późno. W tym momencie wszedł Paddy, czerwony i spocony. Biegał.
- Cześć! Za 10 minut będę gotowy. – schylił się po ubrania leżące na torbie i wszedł do łazienki. Nie zdążyła nawet nic mu odpowiedzieć.
Wyszedł rzeczywiście po 10 minutach i szykując się, opowiedział jej, gdzie był i gdzie koniecznie muszą zaraz pójść razem. Dodał jeszcze, że umiera z głodu, i że ta podłoga była strasznie niewygodna. Magda słuchała tej beztroskiej paplaniny, uśmiechając się.
- Czemu mnie nie obudziłeś?
- A co, też chciałaś pobiegać? – mrugnął do niej, bo znał jej podejście do tego sportu.
- Ha ha. Nie, chciałam spędzać czas również w innych miejscach, nie tylko w naszym osławionym pokoju.
- To co, idziemy? – zapytał.
- Mhm. – wzięła torebkę i poszli.

            Riquewihr było miejscowością, która urzekłaby każdego, kto ma choć trochę wrażliwości na piękno. Położona wśród pagórków winnic, a dalej otoczona pasmem lesistych Vogezów, była plątaniną kilkunastu wąskich uliczek, obsianych starymi kamieniczkami. Zachwycała Magdę niezmiennie. Paddy śmiał się z tych jej zachwytów, chociaż to on miał największe parcie, żeby tu przyjechać i sam rozglądał się co chwilę, chłonąc obrazy. Usiedli w kawiarence i piekarni jednocześnie, zamówili kawę, croissanty i jeszcze inne francuskie ciasteczka. Paddy uczył ją francuskich słówek. Ona jego polskich. Opowiadali sobie anegdotki o różnych językowych wpadkach. Było lekko, beztrosko i radośnie. Idealnie.

Posiedzieli jeszcze chwilę i zrobili plany na dalszą część dnia. Postanowili kupić bagietki, sery i wino, i zrobić sobie piknikowy lunch gdzieś na górze wśród winnic. Do Niemiec mieli wracać dopiero późnym wieczorem, więc zdążą przetrawić alkohol. Obeszli całe miasteczko, zrobili planowane zakupy i skierowali się w górę, w stronę winnic. Tam też pospacerowali, oglądając okolicę i znaleźli sobie odpowiednie miejsce do siedzenia. Rozłożyli „pożyczony” z hotelu koc i sami rozłożyli się na nim. Trzymali się za ręce i patrzyli w niebo. Magda chciała coś powiedzieć, ale zauważyła, że Paddy drugą ręką ściska medalik i ma zamknięte oczy, więc pomyślała, że pewnie się modli. Potem zaczęli jeść, na szczęście oboje lubili śmierdzące sery, więc żadne nie miało problemu z aromatem posiłku. Sami sobie zresztą takie wybrali… Wypili prawie całe wino i stwierdzili, że jeśli wracają wieczorem, to bardzo późnym, bo za duże ryzyko. Magda zaczynała pracę w poniedziałek o 12:00, a Paddy o której chciał, więc mogli sobie pozwolić na zarwanie nocy.

Tymczasem pomyślał, że może coś zagra i nawet wyjął gitarę z futerału, ale stwierdził, że po tym winie to bardziej chce mu się spać. Położył więc głowę na jej kolanach, a ona głaskała go po włosach. Po jakimś czasie chyba faktycznie zasnął, bo oddech mu się wyrównał i przestał się wiercić. Magda siedziała nieruchomo, jakby trzymała na kolanach arcydelikatne dzieło sztuki. Miała niezmąconą niczym chwilę dla siebie na patrzenie się na niego. Uwielbiała jego twarz, począwszy od charakterystycznych brwi, przez zadarty nos po ładnie wykrojone usta. Nawet zmarszczki lubiła, zwłaszcza te od śmiechu, których było zdecydowanie najwięcej. Miał taką mimikę, że wszystko można było wyczytać w tej jego twarzy, jeśli się go znało. I ta linia szczęki, która dodawała jego delikatnym rysom męskości…
- Czuję, jak się na mnie patrzysz. – odezwały się usta i rozciągnęły w uśmiechu. - Nie mogę spać.
- Ok, już przestaję. – zawstydziła się.
- Nie, nie musisz. Tak naprawdę to jest miłe.

            Potem zrobił drugie podejście do gitary. Tym razem się udało. Śpiewał swoje i nie swoje piosenki, grał różne solówki, miała jego piękny solowy koncert na wyłączność. Doceniała to bardzo. Potem grał jej fragmenty albo tylko melodie utworów, które były w trakcie powstawania i mówiła, co jej się podoba, a co niekoniecznie. A na sam koniec zaczął grać melodię, którą już gdzieś słyszała, ale na pewno nie była jej dobrze znana. Dopiero po dłuższej chwili zorientowała się, że to jest TA piosenka. Śpiewał, najpierw nie patrząc na nią, tylko na struny. Ale po refrenie się ośmielił i zerknął na nią spod rzęs. Siedziała, obejmując kolana ramionami, zasłuchana i poruszona, patrząc na jego twarz, potem przesuwając wzrok na dłonie. Jego głos dotykał jej duszy, docierał w takie zakamarki, w których, miała wrażenie, nikt wcześniej nie był. Ten człowiek spełniał jej wszystkie pragnienia, nawet te najbardziej absurdalne, po prostu będąc sobą. Przy ostatniej linijce zatrzymał się na moment. Popatrzył jej w oczy i dopiero wtedy ją zaśpiewał. Zabrzmiało jak wyznanie. I chyba tak miało właśnie zabrzmieć. Odłożył gitarę.
- Please, do. – powiedziała cicho, patrząc na niego z głową opartą o swoje kolana.
- ??
- Feed me all your love.
- Naprawdę chcesz? – zapytał równie cicho.
- Trudno jest mi pomyśleć o czymś, czego chcę bardziej.

Przysunął się do niej i pocałował w kark, a potem oplótł ramionami, przytulając od tyłu, i tak siedzieli, aż usłyszeli bicie dzwonów na wieczorną Mszę. Poszli na nią, a potem jeszcze na kolację i ruszyli w drogę powrotną.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz