środa, 2 lipca 2014

Epilog

Odłożyła laptopa i rozejrzała się wokół siebie. Czas wracać. Wziąć się za swoje życie. Układając to alternatywne, wymyślone, rozprawiła się z samą sobą i „duchami przeszłości”. Była ich świadoma, przestała się ich bać, przestała udawać, że ich nie ma. Były, odegrały swoją rolę, skierowała ją na najlepsze, w jej mniemaniu tory, i mogła je pożegnać. W wolności. Nie zapominać o nich, nie odcinać się. Ale mieć od nich wolność właśnie…

A teraz był czas na świeży powiew, na ruszenie z miejsca. Zacznie od wyjazdu. Nie do Medjugorie, nie do Niemiec. Ale w inne miejsce, które kocha, i w którym oderwana od sztywnych, ograniczających ramek codzienności będzie mogła szerzej spojrzeć na samą siebie. Poznać się bliżej… A co dalej…? „Tak jest z tymi, którzy z Ducha narodzili się: nikt nie wie, dokąd pójdą za wolą Twą…” Nie musiała wiedzieć tego teraz.








*****
Wszystkie tytuły rozdziałów są fragmentami piosenek autorstwa członków zespołu The Kelly Family lub tylko wykonywanych przez nich, jako zespół lub solo. Bohaterowie w sposób subiektywny wzorowani na realnych osobach. Zbieżność imion – celowa. Wszelkie wydarzenia – fikcyjne. Ewentualna zbieżność wydarzeń z rzeczywistymi – całkowicie przypadkowa. Tłumacznie ‘Burning Fire’ – autorstwa Autorki. Piosenka ‘The Urge’ oraz jej tłumaczenie na język polski – autorstwa Autorki.








Pozdrawiam wszystkich, którzy dobrnęli aż dotąd!
Mam nadzieję, że lektura tego bloga dała Wam trochę radości i przyjemności, a jeśli skłoniła do choćby jednej głębszej refleksji, to warto było zamieścić go tutaj. J Przyszły Wam po drodze do głowy jakieś pytania, wątpliwości, czy czymkolwiek chcielibyście się podzielić (również tym, co nie związane z opowiadaniem)? Zapraszam do kontaktu: behind.my.silence.blog@gmail.com
Niech Was Pan Bóg błogosławi!

Autorka

67.


…pray, pray, pray and the Lord will show you the way…

Niedzielę przywitali z ulgą, ale też z żalem, bo mimo że czas był ciężki, był też niesamowicie wartościowy. Dowiedzieli się o samych sobie i o sobie nawzajem mnóstwa rzeczy i mieli wrażenie, że kochają się o wiele głębiej i prawdziwiej z tą nową wiedzą. I brat Michael, i ojciec Jean-Pierre, który cały czas w jakiś sposób nad nimi czuwał zapewnili ich, że są o nich spokojni. „Jeśli będą przestrzegać paru zasad”, dodał ojciec Jean-Pierre i wyliczył im, po raz niewiadomo który, że mają razem się modlić, zwłaszcza już jako małżeństwo, znaleźć sobie jak najszybciej wspólnotę, do której będą razem chodzić i nieważne, że Paddy dużo podróżuje, zrobić coś razem dla innych – najlepiej zaangażować się w jakiś wolontariat… A reszta już pójdzie. Same oczywistości, ale właśnie to o nich najszybciej się zapomina w codziennym życiu.

Po powrocie Paddy miał mnóstwo pracy: czekały go świąteczne koncerty z rodzeństwem i rozgrzebana praca nad solową płytą, którą na razie odłożył na bok, stwierdzając – jak na niego niebywale rozsądnie – że to może poczekać, a między koncertami chce trochę pożyć. Dla Magdy to była genialna wiadomość. Była z nim na większości koncertów, zapatrzona i zasłuchana za każdym razem jak za pierwszym. Sama tego nie rozumiała, ale tak miała od zawsze i nic się w tej kwestii nie zmieniało… Ciekawiło ją tylko, czy tak będzie całe życie, czy jednak w którymś momencie będzie słuchać wszystkiego, oprócz twórczości męża…

Święta były udane, choć trochę w rozjazdach – pierwszy dzień spędzili w Niemczech, drugi w Polsce, Magda nie mogła odżałować polskiej Wigilii i zostało jej obiecane, że za rok, choćby nie wiem co, będą na niej. Zostali co prawda z jej rodziną jeszcze dwa dni, a potem Paddy znów miał koncert.

-------

Od Nowego Roku wszystko coraz bardziej kręciło się wokół ślubu i wesela. Wreszcie przyjechali do Niemiec rodzice Magdy. Jeden (minimum) dzień ich pobytu miał być poświęcony na wybieranie sukni ślubnej, więc tata został w domu – nie zniósłby wielogodzinnego omawiania krojów, odcieni i fasonów, a Magda z mamą, Kirą i Patricią oraz Magdą P. pod telefonem ruszyły wykonać tę wielką misję. Magda zastanawiała się dość mocno nad krótką sukienką, ale po paru przymiarkach stwierdziły zgodnie, że na taką okazję może jednak zdecydować się na coś bardziej princess-like… Bezy i burze falban odpadały od razu, ale w końcu znalazła coś odpowiedniego… Kiedy wyszła z przymierzalni, zobaczyła potrójny zachwyt i gorące przytakiwanie głowami, że „to ta!”. „Ta” suknia miała prosty, troszkę tylko rozkloszowany dół i górę pokrytą delikatną koronką, wykończoną rzędem perełek. Wyglądała zwiewnie, kobieco i elegancko zarazem, była w niej też nutka romantyzmu… Patka powtarzała w kółko: „Paddy będzie zachwycony…”, śmiały się z niej. Ale oczywiście na tym Magdzie zależało najbardziej…

Potem czekało ich zaproszenie gości. Poświęcili na to cały weekend w Polsce i jakimś cudem udało im się dotrzeć do wszystkich, a swoją rodziną Paddy nie przejmował się aż tak bardzo – kto mieszkał blisko, dostał zaproszenie osobiście, reszta została obdzwoniona i poinformowana, że zaproszenie przyjdzie pocztą albo dostaną je przy okazji innego spotkania. Wysłali też sporo zaproszeń do Francji, połowa braci już na ich kursie przedmałżeńskim zapowiedziała się, że będą… Paddy niewiele czasu spędzał w studiu, bo albo pochłaniały go prywatne sprawy organizacyjne, albo jakieś charytatywne imprezy lub projekty, w które zawsze chętnie się angażował. Magda mogła być w tym z nim i pomagać na różne sposoby, więc mieli kolejną płaszczyznę porozumienia i współdziałania.

Znajomi Paddy’ego, w mieszkaniu których Magda beztrosko sobie żyła, przedłużyli swój pobyt w na misjach. Nie musieli więc z Paddy’m zastanawiać się, gdzie zamieszka na czas pozostały przed ślubem. Po nim z kolei miało posłużyć do tego celu mieszkanie Padda. Nie spieszyli się z kupowaniem domu. Nie zależało im na nie wiadomo jakich przestrzeniach i luksusach, a rodzinne „spędy” i tak odbywały się zazwyczaj u którejś z sióstr albo u Joey’a. Kupno domu mieli w dalszej perspektywie – jak już pojawią się dzieci, i to kolejne, bo z jednym też spokojnie zmieszczą się w tym miejscu. Paddy był bardzo podekscytowany na samą myśl o dzieciach - kiedy w ich rozmowach pojawiał się ten temat, cały się rozpromieniał.

Pisał też całe mnóstwo piosenek, większość z nich dotyczyła w jakiś sposób ich relacji, ale było też sporo takich „uduchowionych”, jak z czasów zakonu. Magda miała swoje typy na płytę, ale tylko część z nich pokrywała się z wyborami Paddy’ego, więc liczyła na rozszerzoną wersję tego albumu na użytek własny. I tak w kółko słuchała wersji demo, które dostarczał jej regularnie. Pod względem muzycznym żyła więc sobie w swoim prywatnym raju. Nie wtrącała mu się do decyzji zawodowych. On konsultował z nią większość tych, które miały wpływ na ich wspólne życie (te nie skonsultowane były źródłem sporów, delikatnie mówiąc), w innych kwestiach często pytał o zdanie czy o radę, ale i tak nie raz robił po swojemu. Nie miała z tym problemu. Ona też miała przecież swoją pracę tylko dla siebie. Oprócz wspólnej przestrzeni każde z nich potrzebowało jednak trochę własnej… Ale tylko trochę.

Z każdym niemal dniem czuli się bardziej gotowi i bardziej pewni tego, że chcą być ze sobą na zawsze… To było dla Magdy niepojęte. Pamiętała dobrze momenty paraliżu na samą myśl o ślubie. Teraz nie potrafiła kompletnie zrozumieć, skąd się brały. Jasne, czasem pojawiała się w jej głowie jakaś wątpliwość, ale o wiele mocniejsze było przekonanie, że ich związek jest zgodny z wolą Pana Boga na ich życie, więc co by się nie działo, On będzie ich wspomagał. Wpadli też na genialny pomysł wyjechania na kilka dni tuż przed samym ślubem – żeby szaleństwo dopinania wszystkich organizacyjnych spraw nie przesłoniło im sedna całej uroczystości. Nie chcieli być w tym dniu zestresowani i zmęczeni: w tym celu „dopięcia” dokonali odpowiednio wcześniej, część przygotowań zostawiając paru bliskim osobom.

Kiedy więc TEN dzień faktycznie nadszedł, byli zrelaksowani, promienni i szczęśliwi… Pełni nadziei, że z każdym dniem ich małżeństwa będą kochać się coraz bardziej, że ich miłość będzie dojrzewać razem z nimi… Że będą dzielić się nią ze wszystkimi, których Bóg postawi na ich drodze.


Draw me in your footsteps and let us run
The king has brought me into his rooms

You would be our joy and our gladness
We shall praise your love more than wine
How right it is to love you…
                                               Pnp 1, 4


/Weź mnie za rękę i pobiegnijmy razem!
Tyś moim królem, prowadź mnie do twych komnat!

Cieszmy się i radujmy tobą!
Wychwalajmy twoje kochanie nad wino!
Nic dziwnego, że cię miłują…/









The End

wtorek, 1 lipca 2014

66.


…pray, pray, pray for a happier day…

W sobotę były urodziny Paddy’ego. Skonsultowała się z braćmi, że o tym wiedzą i ustalili, że cały dzień nie będą o tym wspominać, łącznie z Magdą, dopiero Mszę odprawią w jego intencji, a po kolacji dostanie tort i już tam bracia zadbają, żeby poczuł, że świętuje. Prezent od niej wystarczyło wydrukować, co też zrobił jeden z braci i dał jej dyskretnie znać, ze podrzucił wszystko do jej pokoju.

Plan był prosty, więc bez trudu został zrealizowany. Paddy zdawał się sam zupełnie nie pamiętać o swoich urodzinach, bo komórkę miał w pokoju, a cały dzień biegał przecież od jednego zajęcia do drugiego. Dlatego, kiedy na Mszy usłyszał swoje imię w intencji wyglądał na szczerze zaskoczonego, aż bracia się śmiali z jego miny. W trakcie kolacji zostało ogłoszone, że czeka ich małe świętowanie i po posprzątaniu ze stołów wniesiony został tort i zabrzmiało „Sto lat” po francusku, a potem jeszcze po angielsku, hiszpańsku i w jakimś afrykańskim języku, którego Magda nie mogła zidentyfikować. Paddy się zaczerwienił, wzruszył, poprzytulał ze wszystkimi. Podczas jedzenia tortu bracia, ci którzy znali Padda jeszcze z jego czasów w zakonie, wnieśli rzutnik i zaprezentowali fajnie zmontowane slajdy, właśnie z tamtego okresu, uzupełnione o parę kompromitujących fotek i filmików z koncertów krążących po Internecie oraz bardziej aktualnych zdjęć, dostarczonych przez Magdę… Był narrator, który uroczą angielszczyzną z francuskim akcentem komentował każdą fotkę, więc wszyscy płakali ze śmiechu. Potem przyszedł czas na granie i śpiewanie, a że mnóstwo braci było bardzo uzdolnionych muzycznie, ten punkt programu też wypadł świetnie. Ludzie, którzy byli w klasztorze tak po prostu – na rekolekcjach, czy żeby sobie odpocząć, włączali się w śpiewy, proponowali swoje piosenki, ktoś zaczął uczyć ruchów do dołączenia do treści, była radość. Grubo po początku ciszy nocnej, Magda z Paddy’m zostali wyrzuceni ze stołówki, bo częścią świętowania było nie sprzątanie, i mieli chwilę dla siebie.

- Czyli pamiętałaś? Wysłałaś im zdjęcia… - zapytał.
- Oczywiście, że pamiętałam! Jak mogłabym nie pamiętać? Wszystkie atrakcje mieliśmy dogadane.
- Dzięki. – cmoknął ją w usta. – Było naprawdę super.
- Wzruszająco trochę, co? – spojrzała na niego, uśmiechając się przenikliwie.
- Nawet bardzo. To miejsce zawsze będzie częścią mnie. A to, że jestem tu teraz z Tobą, jest aż niewiarygodne…
Teraz ona go pocałowała.
- Zapomniałabym! Przecież ja mam dla ciebie prezent! Zaczekaj chwilę. – i pobiegła do swojego pokoju. Wróciła za 3 minuty z taką samą kopertą, w jakiej ona dostała swój prezent urodzinowy.
- Oddajesz mi przewodnik? – zażartował Paddy.
- Cieszysz się? – przytaknęła z głupkowatym uśmiechem.
- Bardzo, kochanie, zawsze potrafisz mnie zaskoczyć. – odgryzł się.
Wsadził wreszcie rękę do koperty. „Parafinowy zabieg pielęgnacyjny dłoni...” – odczytał na głos z kartonika z pięknym, kolorowym zdjęciem i parsknął śmiechem.
- Nie, no teraz naprawdę ci dziękuję… Wiesz, czego mi trzeba…
- Ale to już chyba nieaktualne, bo dzisiaj żadne bąble ci nie przeszkadzały…
- Bo jestem twardym facetem!
- Noo… Właśnie. – dodała szybko na widok jego miny po jej „noo” i znów się roześmiali.
- Dobra, to teraz na poważnie – sprawdź, czy tam nie ma czegoś jeszcze. – Paddy znów zanurzył rękę w kopercie i wyciągnął różaniec – z bardzo drobnych, srebrnych kuleczek, na tyle długi, żeby mógł go nosić na szyi. Lubił tak robić, a te plastikowe ciągle mu się zrywały…
- Oooo! – ucieszył się. – Skąd wiedziałaś? Od dawna takiego szukałem!
- No widzisz, domyślna ze mnie dziewczyna. A ten jest jeszcze ze szczególnego miejsca…
- Nie żartuj! Z Medjugorie? No właśnie, tam takie widziałem!
- Zamówiłam u znajomego brata, który był tam w listopadzie na pielgrzymce. I nie uwierzysz, ale wyjęłam go ze skrzynki w poniedziałek rano, tuż przed naszym przyjazdem tutaj.


Potem śmiali się, że są parą dewotów, a Magda zacytowała mu rozmowę z Patricią na temat ich wspólnego domu i przyjęcia weselnego… Zakłócali ciszę nocną już naprawdę długo, aż w końcu ktoś im o niej przypomniał i rozeszli się wreszcie do swoich pokojów, całując się jeszcze tylko, cichutko, na dobranoc.

poniedziałek, 30 czerwca 2014

65.


Pray, pray, pray…

No i poszło po ich myśli. Managerka śmiała się, że ma oryginalne zwyczaje urlopowe – zazwyczaj wszyscy zabijali się o wolne przed Świętami, a Magda wolała początek grudnia… Te rozmowy o datach uświadomiły jej, że Paddy będzie miał urodziny podczas ich pobytu we Francji… A ona nie miała nawet dla niego prezentu. Ale stwierdziła, że pomyśli o tym później. Na razie zadzwoniła do Paddy’ego i poinformowała go, że ma się zbierać, bo się udało.

Godzinę później byli już w drodze. Mieli czas na nagadanie się i wyspanie. Zmieniali się co parę godzin, więc jedno i drugie zdążyło się zdrzemnąć. Dotarli na miejsce bardzo późnym wieczorem. Zaspany, ale przemiły brat-furtian zaprowadził Magdę do jej pokoju, Paddy przyniósł tam jej rzeczy i poszedł do siebie, do przeciwległej części klasztoru. Spotkali się jeszcze w kaplicy, do której weszli prawie w tym samym momencie, mimo, że się nie umawiali… Posiedzieli w niej sobie w milczeniu, trzymając się ręce.

Następnego dnia od rana żyli życiem wspólnoty. O 6:00 jutrznia, potem czas na modlitwę indywidualną, 7:30 śniadanie. Po nim „zgarnął” ich ojciec Jean-Pierre, z przymrużeniem oka pochwalił Padda za posłuszeństwo, przyjrzał się Magdzie dobrotliwymi, radosnymi oczami pełnymi ojcowskiej troski i przedstawił im plan na ten tydzień. Poza stałymi punktami życia w zakonie, takimi jak codzienna Eucharystia czy liturgia godzin, mieli mieć przed południem 2-godzinne spotkania z bratem Michaelem, potem czas dla siebie na indywidualne przemyślenia, a po obiedzie mieli znów się z nim spotykać i omawiać we trójkę wszystko, co „zrodziło” im się w trakcie przemyśleń. Każdego dnia mieli też przepracować kilka godzin razem – w kuchni, w ogrodzie, przy sprzątaniu toalet, gdziekolwiek byliby potrzebni. Taki tryb obowiązywał ich do soboty włącznie, niedziela zaś, jak to niedziela – miała być tylko i wyłącznie na odpoczynek i świętowanie. Przystali na wszystko. Dostali błogosławieństwo na cały ten czas.

A czas był niesamowity. Mieli wrażenie, ze tyle się dzieje w ciągu każdego dnia, jakby trwał co najmniej tydzień. Brat Michael ich nie oszczędzał. Wałkował z nimi najtrudniejsze tematy, takie, których nie porusza się na co dzień, chyba że zmuszą do tego okoliczności: ciężka choroba współmałżonka, otwartość na dzieci, brak dzieci, zdrada, hierarchia w domu, kłopoty finansowe… Były też takie o dobrych i przyjemnych aspektach, o chodzeniu na randki, choćby po 15 latach małżeństwa i przy dziesięciorgu dzieci, o kompromisach, niespodziankach, ogólnie o pielęgnowaniu miłości, bo jest „dziełem sztuki w naszych rękach”… Czasami było burzliwie i dyskusje między narzeczonymi toczyły się naprawdę ostro. Wtedy za to praca szła im wyjątkowo dynamicznie i sprawnie, bo jeszcze przy niej wykłócali się o sporne kwestie. A im gorętsza była dyskusja, tym potem gorliwsze godzenie się i nie raz ktoś im przerywał pocałunek dyskretnym chrząknięciem albo głośniejszym zamknięciem drzwi.

Z pracą też bywało nie najłatwiej. Paddy uważał się za eksperta w wielu dziedzinach i momentami Magda miała dość jego „wymądrzania się”, zwłaszcza kiedy była pewna, że nie miał racji. Odkryła, że tak ją to wkurza, bo uważa, że to ona wie lepiej, więc nie potrzebuje żadnych porad… Śmiali się, kiedy za którymś razem wreszcie zorientowali się, jacy oboje są „genialni” we własnych oczach. Ale dużo pokory musieli z siebie wyprodukować przed tym wnioskiem. Fajne było też to, że się uzupełniali: kiedy jedno miało już dość jakiejś czynności, to drugie go zmieniało, kiedy coś było za ciężkie dla Magdy, Paddy natychmiast ją w tym wyręczał – albo sam zauważał takie przypadki, albo musiała go poprosić. W zauważaniu potrzeby pomocy ona była lepsza i często „czytała mu w myślach”, że może kobiecą ręką coś wyjdzie lepiej. Znali to już z wcześniej, bo nieraz razem gotowali czy sprzątali, ale tu niektóre prace były naprawdę ciężkie i mało przyjemne, a nie ma to jak poznać się w ekstremalnych warunkach.

W czwartek po południu dniu Paddy trochę zrzędził, że nie ma kiedy  wziąć do ręki gitary, a nawet gdyby ją wziął, to ma takie odciski na palcach, że mógłby ją co najwyżej potrzymać. Ojciec Jean-Pierre wspomniał na to coś o  gwiazdorzeniu, na co Magda wybuchnęła śmiechem i gwiazdor się obraził. Poszedł czyścić kible sam. Ojciec, przechodząc obok niego, rzucił: „Czasem szczotka w ręce będzie bardziej pożyteczna od gitary” i oddalił się, a wtedy Padd rzucił szczotką i wyszedł. Została sama z całą robotą, a że czasu było niewiele, to po prostu się za nią zabrała. Po jakichś 20 minutach wrócił, przeprosił, ona też - za to, że nie stanęła po jego stronie tylko się śmiała, i dali radę dokończyć wszystko na czas.


Magda z kolei miała kryzys kolejnego dnia, nie chciało jej się rano wstać na jutrznię, bolała ją głowa, a na samą myśl o obieraniu tony ziemniaków na kolację robiło jej się niedobrze. Nie za bardzo mogła się poskarżyć, bo jeśli nie zrobiłaby tego, to ktoś inny miałby dwa razy więcej pracy albo nie dostał swojej porcji wieczorem… Życie. Paddy widział, że się zmaga, więc był wyjątkowo miły, cierpliwy i na każde jej zawołanie… Poryczała się wieczorem, kiedy mu za to dziękowała.

niedziela, 29 czerwca 2014

64.


Conversion, Mass, the Sacraments and pray…

Przestraszyła się trochę. Kto o tej porze czatował w samochodzie? Ciekawość jednak zwyciężyła i zamiast, jak chciała to zrobić w pierwszej chwili, ruszyć pędem do wejścia, nie rozglądając się, obróciła się i spojrzała w tamtą stronę. Torba wypadła jej z rąk i na moment zastygła w miejscu. „Paddy?” – powiedziała bezgłośnie. Nie minął nawet JEDEN tydzień, co on tutaj robił? On kiwał głową i uśmiechał się swoim reprezentacyjnym uśmiechem.
- Co ty tutaj robisz? – odzyskała głos i podbiegła do niego.
- Szkoda, że nie włączyłaś telefonu. Przyjechałbym po ciebie na lotnisko. A tak nie miałem pojęcia o której przylatujesz…
- Przepraszam, faktycznie nie włączyłam… Nawet nie przyszło mi to do głowy, bo byłam zbyt pochłonięta tymi rekolekcjami…
- To chyba były udane, co?
- Bardzo! Ale zaraz – to jak długo ty tu na mnie czekasz?
- Yyyy… no trochę już czekam… - uśmiechnął się. Ani śladu irytacji. Jego rekolekcje najwyraźniej też były udane… - Tak ze cztery godziny gdzieś.
- Co?! Paddy, przecież musisz być wykończony… Dzisiaj przyjechałeś?
- Tak, ale tylko na chwilę.
Nic już nie rozumiała.
- Jak to na chwilę?
- Po ciebie.
W jej oczach stały dwa ogromne znaki zapytania.
- Wiesz co? Zorganizujmy się. – zaproponował Paddy. – Najpierw mnie przywitasz – przydałby się jakiś nice hug... Całowanie się mile widziane. Potem pozbieramy z ulicy twoje bagaże, które wypadły ci z rąk na mój widok. – uchylił się ciosu łokciem w brzuch. – A potem pójdziemy do ciebie i wszystko ci wyjaśnię. Ok?
- Dobry plan. – powiedziała.
- To realizujemy! – złapał ją i obrócił w powietrzu. Potem przeszedł do punktu drugiego i pocałował ją z tą swoją delikatnością, która powodowała, że grunt usuwał jej się spod nóg, zawsze tak samo. Zapomnieli na moment o pozostałych punktach programu…

Dotarli na górę i zaczęli robić herbatę, nie zastanawiając się za bardzo nad porą. Paddy opowiadał:
- Rozmawiałem z ojcem Jean-Pierre. Był kiedyś moim kierownikiem duchowym. Teraz przez te parę dni stwierdził, że wracamy do tego i mogę z nim rozmawiać o każdej porze dnia i nocy. No i właśnie wczoraj zebrałem się na taką konkretną rozmowę, o wszystkim. Na jej koniec stwierdził, że przemodli to i da mi znać, co wymyślił. I złapał mnie dzisiaj rano, i powiedział, że mam spadać i nie wracać bez ciebie. – uśmiechnął się.
- Co?? – zapytała Magda z niedowierzaniem.
- No! Że już dość się tam nasiedziałem w samotności, a skoro teraz mam narzeczoną, to mamy razem się nawracać i razem przez wszystko przechodzić.
- Wow… Musimy się jeszcze dużo nauczyć…
- Właśnie. I słuchaj – najlepsze jest to, że tam będzie w tym tygodniu brat, który zajmuje się na co dzień terapią małżeńską i powiedział, że zrobi nam indywidualny kurs przedmałżeński, jeśli chcemy. Potem tylko będziemy musieli pojechać na podsumowanie z innymi parami, żeby się podzielić doświadczeniem, wiesz, o co chodzi. No i co o tym myślisz?
- Paddy, to brzmi rewelacyjnie!!! A w jakim języku mówi ten brat?
- Po angielsku! Michael pochodzi ze Stanów, więc nie ma problemu w tej kwestii. Widzisz, jak to dobrze mieć znajomości w „branży”?
- Fantastycznie… Tylko… jest inny mały problem.
- Jaki? – zdziwił się Paddy.
- Praca. Muszę jutro do niej iść. Dzisiaj właściwie…
- No tak, o tym nie pomyślałem… Ale na pewno jest jakieś wyjście…
- Zajęcia zaczynam o 12:00. Pójdę tam z samego rana i zapytam, czy da się zorganizować zastępstwo na ten tydzień. Zazwyczaj nie ma z tym problemu, sama często biorę czyjeś grupy. Ale gdyby się nie udało tak od razu, to jutro zostałabym w pracy, a pojechalibyśmy dopiero na wtorek?
- Jasne. Ale może się uda? – Paddy był pełen optymizmu.
- A brałeś pod uwagę jakieś spanie w międzyczasie?
- Jeszcze nie, ale zaraz wezmę. Ja przecież nie muszę się nawet pakować, wszystko zostało tam.


            Pojechał do siebie, a Magda spakowała się jeszcze, bo gdyby wszystko poszło po ich myśli z jej urlopem, mieli ruszyć od razu, rano. Miała tyle energii, że w ogóle nie chciało jej się spać.

piątek, 27 czerwca 2014

63.


Oh I’m thanking blessed Mary for light…

Tęskniła za nim bardzo, ale to już była zupełnie inna tęsknota. Wolna, lekka… Tak mogła tęsknić. Nie udało jej się pojechać na ignacjańskie, bo nie było akurat w tym terminie żadnego turnusu, ale zapisała się na dni skupienia w weekend, potrzebowała więc tylko jednego dnia urlopu na piątek. Zadzwoniła do Magdy P. zdać jej relację. Trochę dziwnie zareagowała na wiadomość, że Paddy pojechał do klasztoru, sugerując, że chyba nie do końca rozeznał kwestię Joelle, czym wzbudziła lekki niepokój Magdy, ale po jej wyjaśnieniach wycofała się ze swoich podejrzeń. Nuta niepokoju została jednak zasiana. Nie chciała mu ulegać tak całkowicie, ale gdzieś tam jakąś częścią siebie zastanawiała się, czy czasem coś się jednak nie zmieni po jego powrocie…

Dzwonił rzadko – najpierw jak dojechał, potem może jeszcze dwa razy. Ale to było normalne, uprzedzał, że tak będzie i wiedziała, jak to wygląda na takich wyjazdach. Trzeba się trochę odciąć od tego, co na zewnątrz, żeby móc się skupić na tym, co wewnątrz. Ona też w tym czasie modliła się więcej, czytała częściej Słowo, wracała do tego, co najważniejsze. Szybko zauważyła różnicę w swoim nastroju, podejściu do różnych spraw. Promieniowała spokojem. Takim, którego nie da się zburzyć. Cokolwiek by się nie działo.

W czwartek spotkała w centrum handlowym Patricię. Poszły na kawę, pogadać. Niemal od razu Pat wspomniała o obiedzie w weekend, że może wpadliby z Paddy’m…
- Ale… Paddy jest teraz we Francji… Nie słyszałaś? – Patricia zrobiła okrągłe ze zdziwienia oczy.
- Nie, nie słyszałam… Ale wszystko w porządku? – zapytała zaniepokojona.
- Tak, chyba tak. Potrzebował się wyciszyć.
- Sam, bez ciebie? – wyrwało się jej.
- Tak. Czasem tak trzeba. Znasz swojego brata. Dużo przeżywa. Czasem musi zostać z tym sam na sam i jakoś to uporządkować.
- To prawda. Niesamowite, że nie masz z tym problemu.
- Ja chyba mam podobnie, więc go rozumiem.
- Ale między wami… Nic się nie zmieniło? – upewniła się, zerkając na lewą dłoń Magdy. Pierścionek zaręczynowy nadal dumnie tam tkwił.
- Nie. Mieliśmy trudniejszy okres teraz, ale udało się zażegnać kryzys.
- Kto ich nie ma… – westchnęła Patricia z uśmiechem.
Porozmawiały jeszcze na sto różnych tematów i zaczęły się zbierać. Potem wstąpiły razem do kilku sklepów, ale żadna nie wybrała nic dla siebie.
- To może wpadnij do nas sama w sobotę? – zaproponowała Patka na koniec.
- Dziękuję, ale też wyjeżdżam na weekend, na takie rekolekcje…
Patricia wywróciła oczami, ale tak przyjaźnie.
- Jesteście dla siebie z moim bratem stworzeni! – roześmiała się. – Już widzę wasz wspólny dom – co pokój, to kapliczka…
- Tak, a zamiast wesela zrobimy czuwanie modlitewne. – weszła Magda w „klimat”. Parsknęły obie śmiechem.
- Trzymaj się. Odezwij się po weekendzie albo po prostu przyjedź do nas.
- Ok, dzięki. To do zobaczenia!


            Potem był już weekend i Magdę „wessały” dni skupienia. Wyłączyła telefon, uprzedziwszy o tym wcześniej najbliższych i nie było jej dla świata przez te dwa i pół dnia. Kiedy w niedzielę siedziała w samolocie, wracając do Niemiec, była zdrową, mocną wersją siebie. I wolną, przede wszystkim. W uszach brzmiała jej ulubiona pieśń Carmen ’63 Tagore, mówiąca właśnie o takiej wolności. Kiedy wysiadała z taksówki, było po 2:00 w nocy. W jakimś samochodzie zaparkowanym pod jej blokiem gwałtownie otworzyły się drzwi.

czwartek, 26 czerwca 2014

62.


So let´s make our steps clear so that the other may see…

Ochotę miała jednak tylko na jedno: zobaczyć go albo chociaż usłyszeć. Miała go nie wiedzieć na pewno „tydzień, może dwa”, a sama przed sobą nie chciała się przyznać, że drżała ze strachu, że on tam rozezna, że jednak mają się rozstać. Strach był irracjonalny, powinna się cieszyć, że on szuka pomocy u Boga, że to Jego chce słuchać. Nawet gdyby wrócił z decyzją o rozstaniu, to byłaby to z pewnością najlepsza dla nich decyzja… Ale na razie jakoś tego zupełnie nie czuła… Pomyślała sobie, że gdyby teraz zadzwonił, odebrałaby… Żeby chociaż usłyszeć jego głos.

            Ale nie zadzwonił. Ani tego wieczoru, ani następnego dnia rano. W ciągu dnia co chwilę zerkała na telefon, wyczekując choćby smsa. Jakoś nie chciało jej się wierzyć, że wyjedzie bez słowa… I miała rację. Kiedy pod wieczór siedziała w kuchni nad ledwo tkniętym jedzeniem, dostała wiadomość: „Mogę przyjechać do Ciebie? Musimy porozmawiać. Albo chociaż zadzwonię, jeśli nie chcesz mnie widzieć.” „Chcę cię widzieć. Przyjedź.” – odpisała mu. Niesamowicie się ucieszyła, że go zobaczy. Czuła też jednak strach przed tym, co może usłyszeć.

            Po 15 minutach był już pod drzwiami. Otworzyła mu i… nie wiedziała, jak się zachować. Jakby to nie jej własny narzeczony przekroczył właśnie jej próg, tylko ktoś niemal obcy, z kim relacja jest jeszcze mocno niedopowiedziana.
- Cześć. – powiedział.
- Cześć, Paddy. – przywitali się w końcu buziakiem w policzek. Miała ochotę wtulić się w niego i trwać tak, nie licząc czasu, ale oczywiście nie zrobiła tego. Zdjął kurtkę i weszli do pokoju. Przyjrzała mu się dyskretnie. Wyglądał normalnie. Może nie jakoś kwitnąco, ale widać było, że się „ogarnął”. W przeciwieństwie do Magdy.
- Wiem, że słyszałaś już od Angelo, że jadę do Francji.
- Tak, słyszałam. Na tydzień?
- Tak, może na dwa. Zobaczymy.
Pokiwała głową.
- Potrzebuję tego, wiesz? – dodał wyjaśniająco. – Przez to wszystko zapomniałem zupełnie o słuchaniu Jego głosu. Tyle się działo… Trzeba przywrócić właściwą hierarchię.
- Wiem. Ja też tego potrzebuję. Dobrze, że tam jedziesz. Ja też myślę o czymś takim. Może rekolekcje ignacjańskie. Nie wiem, czy dostanę urlop, ale powalczę.
- To świetny pomysł. Będę się modlił, żeby się udało.
- Dzięki.
Zamilkli. Magda chciała zapytać o Joelle, ale nie miała odwagi.
- Spotkałem się z Joelle. – powiedział sam, patrząc jej w oczy. Poczuła ukłucie w sercu i jakiś cień przebiegł przez jej twarz.
- I? – zapytała z trudem.
- Pogadaliśmy o jej pracy i studiach, potem zapytała mnie o zakon, dlaczego wyszedłem i jak sobie teraz radzę. Powiedziałem, że wróciłem do grania, koncertów, a wyszedłem, bo Bóg miał inny pomysł na moje powołanie i że jestem zaręczony. Pogratulowała mi i pogadaliśmy jeszcze chwilę o jej rodzinie, bo znałem ich kiedyś dość dobrze. I tyle. – to było właśnie to, o czym mówiła Kira. Opowiadał jej wszystko. Pominął swoje odczucia tym razem. Akurat teraz, kiedy były bardzo istotne.
- I tyle… - powtórzyła po nim bez przekonania.
- Tak, Mag. Tyle. Było miło ją zobaczyć, tak jak miło jest pogadać z dawnymi znajomymi. Pewnie mi nie uwierzysz, ale przez większość czasu w trakcie tego spotkania myślałem, ile bym dał za to, żeby to z tobą tam siedzieć przy kawie… Żeby już wszystko było między nami dobrze…
Pewnie jednak mu uwierzy… Brzmiało szczerze. Przekonująco.
- A… ona? – dopytała.
- Co ona? – zmrużył oczy.
- Myślisz, że chodziło jej tylko o takie zwykłe spotkanie?
- Nie jestem pewien, Mag… Ale od kiedy powiedziałem jej o nas, nie było mowy o choćby śladzie zachowania wykraczającego poza przyjacielskie stosunki. Zresztą, to nie ma dla mnie żadnego znaczenia, o co jej chodziło.
Znowu brzmiał przekonująco. Albo to ona tak bardzo chciała mu wierzyć, że przyjęłaby to, jakkolwiek by to nie brzmiało…

Popatrzyli na siebie i złapali się za ręce. Wreszcie…
- Chodź tu do mnie. – powiedział cicho i przyciągnął ją do siebie na kanapę. Objął ją ramieniem, a drugą ręką dotknął jej twarzy i pocałował delikatnie. Zakręciło jej się w głowie. Tak, jakby to był ich pierwszy pocałunek… Otworzyła na moment oczy i uśmiechnęła się z niedowierzaniem.
- What? – zapytał, też się uśmiechając.
- Ty już dobrze wiesz, co…
Wiedział. Pocałował ją więc znowu.

Potem leżeli sobie, wtuleni w siebie, Paddy bawił się jej włosami. Cała trauma ostatnich dni uleciała gdzieś. Bez śladu. Dopiero burczenie w brzuchu Paddy’ego sprowadziło ich na ziemię. Zjedli razem kolację i musiał iść, bo wcześnie rano wyjeżdżał. 

środa, 25 czerwca 2014

61.


But each lover’s steps fall so differently…

Wróciła do domu powolnym krokiem. Ta decyzja przyniosła jej względny spokój. Była niesamowicie trudna, bo każda chwila bez niego, która mogłaby być spędzona z nim, będzie jej ciążyć swoim ciężarem samotności i niepewności. Ale to wydawało się choć odrobinę łatwiejsze niż tkwienie w roztrząsaniu jego dylematów… A on potrzebował wolności.

Kiedy spojrzała na telefon, były tam już dwa nieodebrane połączenia. Jedno od niego, jedno od Magdy P. Wybrała jej numer. Opowiedziała jej wszystko. Poryczała się chyba ze trzy razy. Tamta stwierdziła, że nie do końca rozumie decyzję Magdy, ale skoro tak wybrała, to będzie ją wspierać. Zapewniła, że jest pewna, że wszystko dobrze się skończy i że będą z tego wszystkiego jakieś dobre owoce.

Poszła na wieczorną Mszę. Zawierzyła wszystko Jezusowi. Poprosiła o siłę. Czuła się lepiej, kiedy wyszła. Wróciła okrężną drogą, włócząc się po mieście, tracąc energię na wysiłek fizyczny, żeby nie miała jej już na myślenie. Wieczorem wpadła Carla. Zauważyła, że Magda jest jakaś nie w sosie, ale na szczęście o nic nie pytała. Pogadały o pracy, o jakichś błahych sprawach. Dobrze jej to zrobiło.

Następnego dnia zadzwoniła do niej Kira z pytaniem, czy nie potrzebuje czegoś, czy nie chciałaby pogadać. Od razu przyznała się, że wie o wszystkim od Angelo. Umówiły się „na kawę” wieczorem, jak już dzieciaki pójdą spać. Paddy też dzwonił jeszcze parę razy, ale skoro nie odbierała i nie oddzwaniała, w końcu przestał.

U Kiry było jej dobrze. Czuła, że w pewien sposób jest blisko Paddy’ego. Najpierw pogadały o niczym, ale nie miało to sensu, bo Magda ciągle się zawieszała. Opowiedziała w końcu Kirze, na czym dokładnie stanęło między nią a Paddy’m. Tamta pokiwała głową ze zrozumieniem.
- Nie dziwię ci się. Może to rzeczywiście było najlepsze wyjście. Ale tak zupełnie nie będziecie się do siebie odzywać?
- A jak mamy się odzywać? Wałkowanie tematu Joelle do niczego nie prowadzi, a unikać go i sztucznie szukać innych – to chyba jeszcze gorsze.
- Pamiętasz, jak kiedyś rozmawiałyśmy o Paddy’m i powiedziałam ci, żebyś go tak od razu nie skreślała, kiedy przyjdą trudności? – zapytała Kira, mieszając w zamyśleniu herbatę.
- Pamiętam, ale… po pierwsze, nie skreślam go, po drugie, to chodziło chyba o nieco inne trudności z Paddy’m?
- Niekoniecznie. Mówiłam ci o tej jego wrażliwości… On tak ma, że wszystko przeżywa jakoś głębiej, inaczej…
- Wiem. I świetnie się na tym gruncie rozumiemy.
- No właśnie… Nie chcę go tłumaczyć ani tobie udzielać rad, ale… Zobacz, on był od początku z tobą szczery w tym wszystkim. Nawet jak jeszcze sam nie wiedział, co czuje, już ci mówił. Mógł to rozegrać jakoś sprytnie, tak, że nawet nie miałabyś cienia wątpliwości, że Jo to zwykła znajoma. Ale on wszystko mówił, co tylko mu się zrodziło w środku, zobacz, jak bardzo ci w tym zaufał.
- Kira… Masz rację. Doceniam bardzo tę jego szczerość i ufność, ale to nie zmienia faktu, że tak, a nie inaczej zareagował na Joelle.
- Wiesz, że on kocha ciebie? Nie wątp w to.
Wszedł Angelo.
- Paddy jedzie do Francji. – oznajmił.
Magda zbladła.
- Co? Do klasztoru? Na jak długo? – wypowiedziała Kira na głos to wszystko, o co Magda chciała zapytać.
- Na tydzień, może dwa. Powiedział, że musi pobyć sam na sam z Bogiem i się poukładać. Szkoda tylko, ze zostawia mnie sam na sam z nagrywaniem, ale ok…
- Angie… - upomniała go Kira.
- Kiedy wyjeżdża? – zapytała Magda głosem więznącym w gardle.
- Pojutrze.
- A nie wiesz czy…
- Czy spotkał się z Joelle? – dokończył za nią Angelo. – Nie wiem. Ja mu to odradzałem, więc pewnie nawet nie chciał o tym ze mną gadać.


Zebrała się do wyjścia. Znowu czuła, że wszystko wali jej się na głowę. Podziękowała Kirze, widziała jej zaniepokojone spojrzenie i wymianę porozumiewawczego z Angelo. Kazali jej dzwonić i wpadać, kiedy tylko będzie miała ochotę. Była im naprawdę wdzięczna.

Celebrity Worship Syndrome


Dla mnie osobiście – przełomowe odkrycie…

Kochani,

tak jak wspomniałam we wstępie do opowiadania, tym przed Prologiem, miałam poważne wątpliwości, czy w ogóle je pisać i zamieszczać gdziekolwiek. Teraz już wiem dokładnie, dlaczego je miałam… Musiałam jednak głęboko wejść w temat i w samą siebie, żeby zrozumieć problem, nazwać go i móc z nim zawalczyć.

Zastanawiałam się wielokrotnie w trakcie pisania, dlaczego aż tak mnie to „kręci”? Dlaczego, niemal od 11 roku życia, kiedy to pierwszy raz usłyszałam „An Angel” i odbiło mi na punkcie Kellysów, a szczególnie, oczywiście, Paddy’ego, moją ulubioną aktywnością życiową jest interesowania się nim/-i? Nie oznacza to, że nie mam innego życia, relacji, obowiązków, zainteresowań, nie słucham innej muzyki. To wszystko jest. Co więcej, bywały takie okresy, nawet kilkuletnie, że temat Kelly Family/Paddy w ogóle nie przychodził mi do głowy. Ale był w tych okresach tylko „zahibernowany”, nie mogę powiedzieć natomiast, że byłam od niego całkowicie wolna… Wystarczył jeden bodziec i wszystko wracało. Z wiekiem nabierało granic rozsądku, momentami, np. kiedy byłam z kimś w związku, walczyłam z tym niezdrowym zainteresowaniem Paddy’m do tego stopnia, że świadomie odcinałam się od słuchania jego muzyki, oglądania filmików na yt, czy czytania fikcyjnych opowiadań.
Ale to „niezdrowe zainteresowanie” cały czas we mnie było…

W końcu stwierdziłam więc, że trzeba przestać udawać, że taki problem nie istnieje, tylko „wywlec” go na światło dzienne i przyjrzeć mu się dokładnie. Nie dawał mi spokoju fakt, że kobiety w okolicach trzydziestki, często mężatki i matki, piszą opowiadania, dzięki którym przeżywają swoją relację z Paddy’m czy Jimmy’m (bo taki jest cel tych historyjek, nazwijmy rzecz po imieniu) albo nadal zachowują się na ich widok tak jak wtedy, kiedy miały 14 lat… Najpierw wydawało mi się, że to w Paddy’m jest coś tak niesamowicie wyjątkowego, że po prostu nas „rusza” w ten sposób i kompletnie nie da się temu nie ulec… Ale nie.

Zrobiłam mały research w Internecie i oto, co znalazłam: zjawisko nazwane przez psychologów jako Celebrity Worship Syndrome (syndrom kultu celebrytów). Przytoczę fragment artykułu, w którym jest dość dobrze scharakteryzowane:

„Kilka lat temu zespół psychologów z brytyjskiego Leicester przygotował testy mające mierzyć skalę zainteresowania życiem celebrytów i przeprowadził ankiety wśród prawie 2 tys. Brytyjczyków. Jakiś rodzaj nadmiernego zainteresowania osobami publicznymi udało się odkryć u 36 proc. z nich. Odpowiedzi co czwartego wskazywały, że interesują się którym z celebrytów tak bardzo, że ma to wpływ na ich codzienne życie. Bardzo podobnie było też w Stanach Zjednoczonych.
Uzyskane wyniki doprowadziły do sformułowania terminu Celebrity Worship Syndrome (CWS). Jest to rodzaj obsesji, w której głównym przedmiotem zainteresowania są szczegóły życia określonej osoby publicznej. Niekiedy przybiera ona kształt uzależnienia i osoby cierpiące z powodu CWS zachowują się podobnie jak alkoholicy i palacze. Odczuwają potrzebę zdobywania nowych informacji na temat swojego idola. Gdy to robią lub przebywają z innymi "fanami" i mogą swobodnie oddawać się wspólnej obsesji, odczuwają spokój i przyjemność. A jednocześnie w otoczeniu innych często traktują ją jako coś wstydliwego. Coś co powinno się ukryć.
Ten sam zespół psychologów, który zresztą przeprowadził wiele badań nad CWS, zmienił też sposób w jaki klasyfikuje się zaburzenia obsesyjne tego rodzaju. Wcześniej osoby zainteresowane celebrytami "wpadały" do dwóch kategorii - niegroźnych fanów i stanowiących zagrożenie stalkerów. Badacze z Leicester zbudowali natomiast skalę takiego zainteresowania, na której wyróżnili trzy kluczowe pozycje: społeczno-rozrywkową, osobistą oraz patologiczną.
Relacja paraspołeczna
Ta pierwsza polega przede wszystkim na zainteresowaniu daną osobą. Tendencji do zbierania informacji na jej temat, przyjemności odczuwanej w trakcie słuchania lub czytania o nim lub o niej. Najbardziej uciążliwym objawem, zwłaszcza dla otoczenia, jest w tej sytuacji skłonność do ciągłego opowiadania o obiekcie swojej obsesji. Przy czym należy pamiętać, że "celebrytą" może być w tej sytuacji każda osoba publiczna. Nie tylko gwiazda filmowa lub znany muzyk, ale też dziennikarz, pisarz, czy polityk. Przykładem może być choćby ogromne zainteresowanie Sarah Palin (nazywane Palinmanią) i Barackiem Obamą przy okazji ostatnich amerykańskich wyborów prezydenckich.
W drugim stadium: osobistym, mamy tendencje do tworzenia wyimaginowanej więzi z celebrytą. Zaczynamy uważać go za swojego przyjaciela. Jesteśmy wobec niego wyjątkowo empatyczni i zakładamy, że łączy "nas" wiele wspólnych rzeczy. W ten sposób powstaje zastępcza relacja społeczna (nazywana paraspołeczną), która w wielu wypadkach kompensuje lub zastępuje normalne więzi powstające w realnym świecie. - W dzisiejszych czasach wiemy bardzo niewiele o swoich sąsiadach, ale celebryci to wspólni znajomi nas wszystkich - mówiła o tym antropolog Helen Fisher.
Kolejnym stadium CWS jest patologiczna obsesja, która przypomina uzależnienie i charakteryzuje się utratą kontaktu z rzeczywistością. Takie osoby nie tylko wyobrażają sobie więź, która łączy je z celebrytą, ale też wyraźnie przeceniają jej znaczenie i postrzegają ją, jako coś realnego. Uważają, że idol ich zna, tak jak oni znają jego. Twierdzą na przykład, że w razie problemów pospieszyłby im z pomocą. Mają też liczne fantazje z nim w roli głównej. Niekiedy deklarują nawet, że byliby gotowi poświęcić życie za obiekt swojej obsesji. Według brytyjskich badań taka forma CWS dotyczy 2 proc. populacji. Część z tych osób stara się realizować swoje fantazje i staje się stalkerami.”
Podkreślone fragmenty dotyczą bezpośrednio mnie… Odnalazłam się w nich, jakby ktoś pisał bezpośrednio o mnie… Szukałam też źródeł problemu, ciekawi mnie skąd się w ogóle bierze taki syndrom, dlaczego jedni są podatni na niego, a inni nie? Jakiś zarys odpowiedzi też jest w tym artykule:
Pierwszy czynnik, to prawdopodobnie geny: „kiedy powstawał nasz aparat poznawczy w zasadzie nie było możliwości, by kogoś znać, a ten ktoś nie znał nas. - i jeżeli ten ktoś cię nie zabił, najprawdopodobniej był twoim przyjacielem”dlatego tak łatwo było mi całe życie wierzyć, że gdybym już miała szansę zbliżyć się do Paddy’ego, stworzylibyśmy mega-niesamowitą relację, czy to przyjacielską, czy nieco bardziej romantyczną… Ale byłaby wyjątkowa!
Kolejny, to to, że: „wielu z nas niezwykle trudno jest inaczej traktować realnych znajomych, a inaczej tych, którzy trafiają do nas za pośrednictwem telewizora lub Internetu (…) Jesteśmy bowiem zaprogramowani do tego, by rozpoznawać przyjaciół. Co w tym wypadku powoduje, że ci których znamy wydają nam się przyjaciółmi (nawet gdy nigdy ich nie spotkaliśmy). A kogo znamy lepiej niż celebrytów, o których nie tylko wiemy wszystko, ale też widzimy w telewizji podczas śniadań, obiadów, pracy, czy romantycznych kolacji z partnerem? Być może dlatego większość z nas jest z telewizyjnymi gwiazdami "po imieniu" i powiemy (a także pomyślimy) o Jen, a nie Jennifer Aniston. Tak samo zadziała: J-Lo, Becks, Victoria, Angelina. Kto zamiast Doda, powie pani Dorota Rabczewska?
 – no właśnie… wszystkie filmiki typu ‘Making of’, ‘Backstage footage’ itd. powodują, że czuję się, jakbym doskonale znała całą rodzinę K., co więcej -  nabieram przekonania, że gdybym była wśród nich, idealnie bym się tam odnalazła! Wszystkie zdjęcia z toalety, sypialni, łazienki, pogłębiają tylko nasze „więzi”… Ech.
W innych, anglojęzycznych artykułach znalazłam wzmiankę o tym, że CWS często idzie w parze z innymi zaburzeniami psychicznymi typu depresja (jej skala wiąże się ze stadium CWS) czy stany lękowe. Nie ma jednak jasnej odpowiedzi, co wynika z czego: czy depresja/stany lękowe mogą prowadzić do CWS, czy to jednak długie życie z syndromem prowadzi do depresji i lęków. Z mojego osobistego doświadczenia wynika, że raczej wariant pierwszy jest tym prawdziwym: chowanie się w Kelly-świecie było ucieczką przed trudnościami tego realnego, brakiem miłości, akceptacji. Tam zawsze wszyscy mnie kochali, z Paddy’m na czele… I choć potem, im doroślejsza byłam, tym rzadziej tam „wpadałam”, to jednak – tak, jak wspominam w Prologu – nadal ten wyimaginowany świat służył mi w trudnych chwilach z realnego…

Dlatego chyba trudno jest ocenić to zjawisko jednoznacznie.
Czy CWS jest czymś dobrym, czy wręcz przeciwnie godnym zwalczania i potępienia? Odpowiedź, jak niemal zawsze, gdy chodzi o ludzkie sprawy, brzmi: "to zależy". John Houran, psychiatra z Illinois, który współpracował z brytyjskim zespołem prowadzącym badania nad CWS, twierdzi, że od poziomu zaangażowania i uzależnienia.” – mówi artykuł. Mnie osobiście, na chwilę obecną, przeszkadza. Czuję się dziwnie, patrząc w ten sposób na Paddy’ego i wyobrażając sobie te wszystkie sytuacje. Z drugiej strony, ciągle chcę tak patrzeć i wyobrażać sobie. I zaobserwowałam, że jeśli sobie na to pozwalam bez żadnych blokad i ograniczeń, to zagłębiam się w to coraz bardziej – coraz więcej czasu na you tubie, coraz więcej opowiadań wygrzebuję, coraz więcej mówię o nim, kiedy tylko mam okazję… Jednocześnie moje prawdziwe życie schodzi na dalszy plan i wydaje się coraz mniej istotne… Po owocach poznaje się, czy coś jest dobre, czy nie. A owocem CWS w moim przypadku jest alienacja, frustracja i tkwienie w miejscu w rzeczywistości, zamiast rozwijać się, działać, żyć…

Podsumowując: niesamowicie cieszę się, że znalazłam odpowiedzi na moje wieloletnie rozterki. Mój przypadek został nazwany, sklasyfikowany, wytłumaczony. Mam nadzieję, że odtąd będę mogła po prostu słuchać muzyki Paddy'ego i, ewentualnie, podziwiać niektóre obrazy ;) W wolności. Czego i Wam życzę :)

Linki do artykułów:



P.S. Do końca opowiadania zostało już tylko kilka rozdziałów. Wrzucę je więc :) Ale potem… Zamierzam jednak więcej czasu, uwagi, energii, emocji, zaangażowania… poświęcić ludziom, z którymi łączą/mogą połączyć mnie prawdziwe relacje…