…pray, pray,
pray and the Lord will show you the way…
Niedzielę
przywitali z ulgą, ale też z żalem, bo mimo że czas był ciężki, był też
niesamowicie wartościowy. Dowiedzieli się o samych sobie i o sobie nawzajem
mnóstwa rzeczy i mieli wrażenie, że kochają się o wiele głębiej i prawdziwiej z
tą nową wiedzą. I brat Michael, i ojciec Jean-Pierre, który cały czas w jakiś
sposób nad nimi czuwał zapewnili ich, że są o nich spokojni. „Jeśli będą
przestrzegać paru zasad”, dodał ojciec Jean-Pierre i wyliczył im, po raz
niewiadomo który, że mają razem się modlić, zwłaszcza już jako małżeństwo,
znaleźć sobie jak najszybciej wspólnotę, do której będą razem chodzić i
nieważne, że Paddy dużo podróżuje, zrobić coś razem dla innych – najlepiej
zaangażować się w jakiś wolontariat… A reszta już pójdzie. Same oczywistości,
ale właśnie to o nich najszybciej się zapomina w codziennym życiu.
Po
powrocie Paddy miał mnóstwo pracy: czekały go świąteczne koncerty z rodzeństwem
i rozgrzebana praca nad solową płytą, którą na razie odłożył na bok,
stwierdzając – jak na niego niebywale rozsądnie – że to może poczekać, a między
koncertami chce trochę pożyć. Dla Magdy to była genialna wiadomość. Była z nim
na większości koncertów, zapatrzona i zasłuchana za każdym razem jak za
pierwszym. Sama tego nie rozumiała, ale tak miała od zawsze i nic się w tej
kwestii nie zmieniało… Ciekawiło ją tylko, czy tak będzie całe życie, czy
jednak w którymś momencie będzie słuchać wszystkiego, oprócz twórczości męża…
Święta
były udane, choć trochę w rozjazdach – pierwszy dzień spędzili w Niemczech,
drugi w Polsce, Magda nie mogła odżałować polskiej Wigilii i zostało jej
obiecane, że za rok, choćby nie wiem co, będą na niej. Zostali co prawda z jej
rodziną jeszcze dwa dni, a potem Paddy znów miał koncert.
-------
Od
Nowego Roku wszystko coraz bardziej kręciło się wokół ślubu i wesela. Wreszcie
przyjechali do Niemiec rodzice Magdy. Jeden (minimum) dzień ich pobytu miał być
poświęcony na wybieranie sukni ślubnej, więc tata został w domu – nie zniósłby
wielogodzinnego omawiania krojów, odcieni i fasonów, a Magda z mamą, Kirą i
Patricią oraz Magdą P. pod telefonem ruszyły wykonać tę wielką misję. Magda
zastanawiała się dość mocno nad krótką sukienką, ale po paru przymiarkach
stwierdziły zgodnie, że na taką okazję może jednak zdecydować się na coś
bardziej princess-like… Bezy i burze
falban odpadały od razu, ale w końcu znalazła coś odpowiedniego… Kiedy wyszła z
przymierzalni, zobaczyła potrójny zachwyt i gorące przytakiwanie głowami, że
„to ta!”. „Ta” suknia miała prosty, troszkę tylko rozkloszowany dół i górę
pokrytą delikatną koronką, wykończoną rzędem perełek. Wyglądała zwiewnie,
kobieco i elegancko zarazem, była w niej też nutka romantyzmu… Patka powtarzała
w kółko: „Paddy będzie zachwycony…”, śmiały się z niej. Ale oczywiście na tym
Magdzie zależało najbardziej…
Potem
czekało ich zaproszenie gości. Poświęcili na to cały weekend w Polsce i jakimś
cudem udało im się dotrzeć do wszystkich, a swoją rodziną Paddy nie przejmował
się aż tak bardzo – kto mieszkał blisko, dostał zaproszenie osobiście, reszta
została obdzwoniona i poinformowana, że zaproszenie przyjdzie pocztą albo
dostaną je przy okazji innego spotkania. Wysłali też sporo zaproszeń do
Francji, połowa braci już na ich kursie przedmałżeńskim zapowiedziała się, że
będą… Paddy niewiele czasu spędzał w studiu, bo albo pochłaniały go prywatne
sprawy organizacyjne, albo jakieś charytatywne imprezy lub projekty, w które
zawsze chętnie się angażował. Magda mogła być w tym z nim i pomagać na różne
sposoby, więc mieli kolejną płaszczyznę porozumienia i współdziałania.
Znajomi
Paddy’ego, w mieszkaniu których Magda beztrosko sobie żyła, przedłużyli swój
pobyt w na misjach. Nie musieli więc z Paddy’m zastanawiać się, gdzie zamieszka
na czas pozostały przed ślubem. Po nim z kolei miało posłużyć do tego celu
mieszkanie Padda. Nie spieszyli się z kupowaniem domu. Nie zależało im na nie
wiadomo jakich przestrzeniach i luksusach, a rodzinne „spędy” i tak odbywały
się zazwyczaj u którejś z sióstr albo u Joey’a. Kupno domu mieli w dalszej
perspektywie – jak już pojawią się dzieci, i to kolejne, bo z jednym też
spokojnie zmieszczą się w tym miejscu. Paddy był bardzo podekscytowany na samą
myśl o dzieciach - kiedy w ich rozmowach pojawiał się ten temat, cały się
rozpromieniał.
Pisał
też całe mnóstwo piosenek, większość z nich dotyczyła w jakiś sposób ich
relacji, ale było też sporo takich „uduchowionych”, jak z czasów zakonu. Magda
miała swoje typy na płytę, ale tylko część z nich pokrywała się z wyborami
Paddy’ego, więc liczyła na rozszerzoną wersję tego albumu na użytek własny. I
tak w kółko słuchała wersji demo, które dostarczał jej regularnie. Pod względem
muzycznym żyła więc sobie w swoim prywatnym raju. Nie wtrącała mu się do
decyzji zawodowych. On konsultował z nią większość tych, które miały wpływ na
ich wspólne życie (te nie skonsultowane były źródłem sporów, delikatnie
mówiąc), w innych kwestiach często pytał o zdanie czy o radę, ale i tak nie raz
robił po swojemu. Nie miała z tym problemu. Ona też miała przecież swoją pracę
tylko dla siebie. Oprócz wspólnej przestrzeni każde z nich potrzebowało jednak
trochę własnej… Ale tylko trochę.
Z
każdym niemal dniem czuli się bardziej gotowi i bardziej pewni tego, że chcą
być ze sobą na zawsze… To było dla Magdy niepojęte. Pamiętała dobrze momenty
paraliżu na samą myśl o ślubie. Teraz nie potrafiła kompletnie zrozumieć, skąd
się brały. Jasne, czasem pojawiała się w jej głowie jakaś wątpliwość, ale o
wiele mocniejsze było przekonanie, że ich związek jest zgodny z wolą Pana Boga
na ich życie, więc co by się nie działo, On będzie ich wspomagał. Wpadli też na
genialny pomysł wyjechania na kilka dni tuż przed samym ślubem – żeby
szaleństwo dopinania wszystkich organizacyjnych spraw nie przesłoniło im sedna
całej uroczystości. Nie chcieli być w tym dniu zestresowani i zmęczeni: w tym
celu „dopięcia” dokonali odpowiednio wcześniej, część przygotowań zostawiając
paru bliskim osobom.
Kiedy więc TEN dzień faktycznie
nadszedł, byli zrelaksowani, promienni i szczęśliwi… Pełni nadziei, że z każdym
dniem ich małżeństwa będą kochać się coraz bardziej, że ich miłość będzie
dojrzewać razem z nimi… Że będą dzielić się nią ze wszystkimi, których Bóg
postawi na ich drodze.
Draw me in
your footsteps and let us run
The king has
brought me into his rooms
You would be
our joy and our gladness
We shall
praise your love more than wine
How right it is to love you…
Pnp
1, 4
/Weź
mnie za rękę i pobiegnijmy razem!
Tyś
moim królem, prowadź mnie do twych komnat!
Cieszmy
się i radujmy tobą!
Wychwalajmy
twoje kochanie nad wino!
Nic
dziwnego, że cię miłują…/
The
End
Dziękuję że tu trafiłam za tą piękną duchową opowieść ona naprawdę jest taka realna tak właśnie postrzegam Michaela Patricka Kelly człowiek dużej wiary ogromu miłości w sercu dobrym ciepłym człowiekiem z niezwykle wrażliwą duszą wystarczyła mi rozmowa z nim by uwierzyć w wiele aspektów własnego życia nie poddać się i iść przez życie z wiarą w boga i ludzi Dziękuję ci jeszcze raz za to ze mogłam przeżyć twoje opowiadanie tak głęboko w sobie 💖💖💖💖💖
OdpowiedzUsuń