środa, 2 lipca 2014

67.


…pray, pray, pray and the Lord will show you the way…

Niedzielę przywitali z ulgą, ale też z żalem, bo mimo że czas był ciężki, był też niesamowicie wartościowy. Dowiedzieli się o samych sobie i o sobie nawzajem mnóstwa rzeczy i mieli wrażenie, że kochają się o wiele głębiej i prawdziwiej z tą nową wiedzą. I brat Michael, i ojciec Jean-Pierre, który cały czas w jakiś sposób nad nimi czuwał zapewnili ich, że są o nich spokojni. „Jeśli będą przestrzegać paru zasad”, dodał ojciec Jean-Pierre i wyliczył im, po raz niewiadomo który, że mają razem się modlić, zwłaszcza już jako małżeństwo, znaleźć sobie jak najszybciej wspólnotę, do której będą razem chodzić i nieważne, że Paddy dużo podróżuje, zrobić coś razem dla innych – najlepiej zaangażować się w jakiś wolontariat… A reszta już pójdzie. Same oczywistości, ale właśnie to o nich najszybciej się zapomina w codziennym życiu.

Po powrocie Paddy miał mnóstwo pracy: czekały go świąteczne koncerty z rodzeństwem i rozgrzebana praca nad solową płytą, którą na razie odłożył na bok, stwierdzając – jak na niego niebywale rozsądnie – że to może poczekać, a między koncertami chce trochę pożyć. Dla Magdy to była genialna wiadomość. Była z nim na większości koncertów, zapatrzona i zasłuchana za każdym razem jak za pierwszym. Sama tego nie rozumiała, ale tak miała od zawsze i nic się w tej kwestii nie zmieniało… Ciekawiło ją tylko, czy tak będzie całe życie, czy jednak w którymś momencie będzie słuchać wszystkiego, oprócz twórczości męża…

Święta były udane, choć trochę w rozjazdach – pierwszy dzień spędzili w Niemczech, drugi w Polsce, Magda nie mogła odżałować polskiej Wigilii i zostało jej obiecane, że za rok, choćby nie wiem co, będą na niej. Zostali co prawda z jej rodziną jeszcze dwa dni, a potem Paddy znów miał koncert.

-------

Od Nowego Roku wszystko coraz bardziej kręciło się wokół ślubu i wesela. Wreszcie przyjechali do Niemiec rodzice Magdy. Jeden (minimum) dzień ich pobytu miał być poświęcony na wybieranie sukni ślubnej, więc tata został w domu – nie zniósłby wielogodzinnego omawiania krojów, odcieni i fasonów, a Magda z mamą, Kirą i Patricią oraz Magdą P. pod telefonem ruszyły wykonać tę wielką misję. Magda zastanawiała się dość mocno nad krótką sukienką, ale po paru przymiarkach stwierdziły zgodnie, że na taką okazję może jednak zdecydować się na coś bardziej princess-like… Bezy i burze falban odpadały od razu, ale w końcu znalazła coś odpowiedniego… Kiedy wyszła z przymierzalni, zobaczyła potrójny zachwyt i gorące przytakiwanie głowami, że „to ta!”. „Ta” suknia miała prosty, troszkę tylko rozkloszowany dół i górę pokrytą delikatną koronką, wykończoną rzędem perełek. Wyglądała zwiewnie, kobieco i elegancko zarazem, była w niej też nutka romantyzmu… Patka powtarzała w kółko: „Paddy będzie zachwycony…”, śmiały się z niej. Ale oczywiście na tym Magdzie zależało najbardziej…

Potem czekało ich zaproszenie gości. Poświęcili na to cały weekend w Polsce i jakimś cudem udało im się dotrzeć do wszystkich, a swoją rodziną Paddy nie przejmował się aż tak bardzo – kto mieszkał blisko, dostał zaproszenie osobiście, reszta została obdzwoniona i poinformowana, że zaproszenie przyjdzie pocztą albo dostaną je przy okazji innego spotkania. Wysłali też sporo zaproszeń do Francji, połowa braci już na ich kursie przedmałżeńskim zapowiedziała się, że będą… Paddy niewiele czasu spędzał w studiu, bo albo pochłaniały go prywatne sprawy organizacyjne, albo jakieś charytatywne imprezy lub projekty, w które zawsze chętnie się angażował. Magda mogła być w tym z nim i pomagać na różne sposoby, więc mieli kolejną płaszczyznę porozumienia i współdziałania.

Znajomi Paddy’ego, w mieszkaniu których Magda beztrosko sobie żyła, przedłużyli swój pobyt w na misjach. Nie musieli więc z Paddy’m zastanawiać się, gdzie zamieszka na czas pozostały przed ślubem. Po nim z kolei miało posłużyć do tego celu mieszkanie Padda. Nie spieszyli się z kupowaniem domu. Nie zależało im na nie wiadomo jakich przestrzeniach i luksusach, a rodzinne „spędy” i tak odbywały się zazwyczaj u którejś z sióstr albo u Joey’a. Kupno domu mieli w dalszej perspektywie – jak już pojawią się dzieci, i to kolejne, bo z jednym też spokojnie zmieszczą się w tym miejscu. Paddy był bardzo podekscytowany na samą myśl o dzieciach - kiedy w ich rozmowach pojawiał się ten temat, cały się rozpromieniał.

Pisał też całe mnóstwo piosenek, większość z nich dotyczyła w jakiś sposób ich relacji, ale było też sporo takich „uduchowionych”, jak z czasów zakonu. Magda miała swoje typy na płytę, ale tylko część z nich pokrywała się z wyborami Paddy’ego, więc liczyła na rozszerzoną wersję tego albumu na użytek własny. I tak w kółko słuchała wersji demo, które dostarczał jej regularnie. Pod względem muzycznym żyła więc sobie w swoim prywatnym raju. Nie wtrącała mu się do decyzji zawodowych. On konsultował z nią większość tych, które miały wpływ na ich wspólne życie (te nie skonsultowane były źródłem sporów, delikatnie mówiąc), w innych kwestiach często pytał o zdanie czy o radę, ale i tak nie raz robił po swojemu. Nie miała z tym problemu. Ona też miała przecież swoją pracę tylko dla siebie. Oprócz wspólnej przestrzeni każde z nich potrzebowało jednak trochę własnej… Ale tylko trochę.

Z każdym niemal dniem czuli się bardziej gotowi i bardziej pewni tego, że chcą być ze sobą na zawsze… To było dla Magdy niepojęte. Pamiętała dobrze momenty paraliżu na samą myśl o ślubie. Teraz nie potrafiła kompletnie zrozumieć, skąd się brały. Jasne, czasem pojawiała się w jej głowie jakaś wątpliwość, ale o wiele mocniejsze było przekonanie, że ich związek jest zgodny z wolą Pana Boga na ich życie, więc co by się nie działo, On będzie ich wspomagał. Wpadli też na genialny pomysł wyjechania na kilka dni tuż przed samym ślubem – żeby szaleństwo dopinania wszystkich organizacyjnych spraw nie przesłoniło im sedna całej uroczystości. Nie chcieli być w tym dniu zestresowani i zmęczeni: w tym celu „dopięcia” dokonali odpowiednio wcześniej, część przygotowań zostawiając paru bliskim osobom.

Kiedy więc TEN dzień faktycznie nadszedł, byli zrelaksowani, promienni i szczęśliwi… Pełni nadziei, że z każdym dniem ich małżeństwa będą kochać się coraz bardziej, że ich miłość będzie dojrzewać razem z nimi… Że będą dzielić się nią ze wszystkimi, których Bóg postawi na ich drodze.


Draw me in your footsteps and let us run
The king has brought me into his rooms

You would be our joy and our gladness
We shall praise your love more than wine
How right it is to love you…
                                               Pnp 1, 4


/Weź mnie za rękę i pobiegnijmy razem!
Tyś moim królem, prowadź mnie do twych komnat!

Cieszmy się i radujmy tobą!
Wychwalajmy twoje kochanie nad wino!
Nic dziwnego, że cię miłują…/









The End

1 komentarz:

  1. Dziękuję że tu trafiłam za tą piękną duchową opowieść ona naprawdę jest taka realna tak właśnie postrzegam Michaela Patricka Kelly człowiek dużej wiary ogromu miłości w sercu dobrym ciepłym człowiekiem z niezwykle wrażliwą duszą wystarczyła mi rozmowa z nim by uwierzyć w wiele aspektów własnego życia nie poddać się i iść przez życie z wiarą w boga i ludzi Dziękuję ci jeszcze raz za to ze mogłam przeżyć twoje opowiadanie tak głęboko w sobie 💖💖💖💖💖

    OdpowiedzUsuń