środa, 2 lipca 2014

Epilog

Odłożyła laptopa i rozejrzała się wokół siebie. Czas wracać. Wziąć się za swoje życie. Układając to alternatywne, wymyślone, rozprawiła się z samą sobą i „duchami przeszłości”. Była ich świadoma, przestała się ich bać, przestała udawać, że ich nie ma. Były, odegrały swoją rolę, skierowała ją na najlepsze, w jej mniemaniu tory, i mogła je pożegnać. W wolności. Nie zapominać o nich, nie odcinać się. Ale mieć od nich wolność właśnie…

A teraz był czas na świeży powiew, na ruszenie z miejsca. Zacznie od wyjazdu. Nie do Medjugorie, nie do Niemiec. Ale w inne miejsce, które kocha, i w którym oderwana od sztywnych, ograniczających ramek codzienności będzie mogła szerzej spojrzeć na samą siebie. Poznać się bliżej… A co dalej…? „Tak jest z tymi, którzy z Ducha narodzili się: nikt nie wie, dokąd pójdą za wolą Twą…” Nie musiała wiedzieć tego teraz.








*****
Wszystkie tytuły rozdziałów są fragmentami piosenek autorstwa członków zespołu The Kelly Family lub tylko wykonywanych przez nich, jako zespół lub solo. Bohaterowie w sposób subiektywny wzorowani na realnych osobach. Zbieżność imion – celowa. Wszelkie wydarzenia – fikcyjne. Ewentualna zbieżność wydarzeń z rzeczywistymi – całkowicie przypadkowa. Tłumacznie ‘Burning Fire’ – autorstwa Autorki. Piosenka ‘The Urge’ oraz jej tłumaczenie na język polski – autorstwa Autorki.








Pozdrawiam wszystkich, którzy dobrnęli aż dotąd!
Mam nadzieję, że lektura tego bloga dała Wam trochę radości i przyjemności, a jeśli skłoniła do choćby jednej głębszej refleksji, to warto było zamieścić go tutaj. J Przyszły Wam po drodze do głowy jakieś pytania, wątpliwości, czy czymkolwiek chcielibyście się podzielić (również tym, co nie związane z opowiadaniem)? Zapraszam do kontaktu: behind.my.silence.blog@gmail.com
Niech Was Pan Bóg błogosławi!

Autorka

67.


…pray, pray, pray and the Lord will show you the way…

Niedzielę przywitali z ulgą, ale też z żalem, bo mimo że czas był ciężki, był też niesamowicie wartościowy. Dowiedzieli się o samych sobie i o sobie nawzajem mnóstwa rzeczy i mieli wrażenie, że kochają się o wiele głębiej i prawdziwiej z tą nową wiedzą. I brat Michael, i ojciec Jean-Pierre, który cały czas w jakiś sposób nad nimi czuwał zapewnili ich, że są o nich spokojni. „Jeśli będą przestrzegać paru zasad”, dodał ojciec Jean-Pierre i wyliczył im, po raz niewiadomo który, że mają razem się modlić, zwłaszcza już jako małżeństwo, znaleźć sobie jak najszybciej wspólnotę, do której będą razem chodzić i nieważne, że Paddy dużo podróżuje, zrobić coś razem dla innych – najlepiej zaangażować się w jakiś wolontariat… A reszta już pójdzie. Same oczywistości, ale właśnie to o nich najszybciej się zapomina w codziennym życiu.

Po powrocie Paddy miał mnóstwo pracy: czekały go świąteczne koncerty z rodzeństwem i rozgrzebana praca nad solową płytą, którą na razie odłożył na bok, stwierdzając – jak na niego niebywale rozsądnie – że to może poczekać, a między koncertami chce trochę pożyć. Dla Magdy to była genialna wiadomość. Była z nim na większości koncertów, zapatrzona i zasłuchana za każdym razem jak za pierwszym. Sama tego nie rozumiała, ale tak miała od zawsze i nic się w tej kwestii nie zmieniało… Ciekawiło ją tylko, czy tak będzie całe życie, czy jednak w którymś momencie będzie słuchać wszystkiego, oprócz twórczości męża…

Święta były udane, choć trochę w rozjazdach – pierwszy dzień spędzili w Niemczech, drugi w Polsce, Magda nie mogła odżałować polskiej Wigilii i zostało jej obiecane, że za rok, choćby nie wiem co, będą na niej. Zostali co prawda z jej rodziną jeszcze dwa dni, a potem Paddy znów miał koncert.

-------

Od Nowego Roku wszystko coraz bardziej kręciło się wokół ślubu i wesela. Wreszcie przyjechali do Niemiec rodzice Magdy. Jeden (minimum) dzień ich pobytu miał być poświęcony na wybieranie sukni ślubnej, więc tata został w domu – nie zniósłby wielogodzinnego omawiania krojów, odcieni i fasonów, a Magda z mamą, Kirą i Patricią oraz Magdą P. pod telefonem ruszyły wykonać tę wielką misję. Magda zastanawiała się dość mocno nad krótką sukienką, ale po paru przymiarkach stwierdziły zgodnie, że na taką okazję może jednak zdecydować się na coś bardziej princess-like… Bezy i burze falban odpadały od razu, ale w końcu znalazła coś odpowiedniego… Kiedy wyszła z przymierzalni, zobaczyła potrójny zachwyt i gorące przytakiwanie głowami, że „to ta!”. „Ta” suknia miała prosty, troszkę tylko rozkloszowany dół i górę pokrytą delikatną koronką, wykończoną rzędem perełek. Wyglądała zwiewnie, kobieco i elegancko zarazem, była w niej też nutka romantyzmu… Patka powtarzała w kółko: „Paddy będzie zachwycony…”, śmiały się z niej. Ale oczywiście na tym Magdzie zależało najbardziej…

Potem czekało ich zaproszenie gości. Poświęcili na to cały weekend w Polsce i jakimś cudem udało im się dotrzeć do wszystkich, a swoją rodziną Paddy nie przejmował się aż tak bardzo – kto mieszkał blisko, dostał zaproszenie osobiście, reszta została obdzwoniona i poinformowana, że zaproszenie przyjdzie pocztą albo dostaną je przy okazji innego spotkania. Wysłali też sporo zaproszeń do Francji, połowa braci już na ich kursie przedmałżeńskim zapowiedziała się, że będą… Paddy niewiele czasu spędzał w studiu, bo albo pochłaniały go prywatne sprawy organizacyjne, albo jakieś charytatywne imprezy lub projekty, w które zawsze chętnie się angażował. Magda mogła być w tym z nim i pomagać na różne sposoby, więc mieli kolejną płaszczyznę porozumienia i współdziałania.

Znajomi Paddy’ego, w mieszkaniu których Magda beztrosko sobie żyła, przedłużyli swój pobyt w na misjach. Nie musieli więc z Paddy’m zastanawiać się, gdzie zamieszka na czas pozostały przed ślubem. Po nim z kolei miało posłużyć do tego celu mieszkanie Padda. Nie spieszyli się z kupowaniem domu. Nie zależało im na nie wiadomo jakich przestrzeniach i luksusach, a rodzinne „spędy” i tak odbywały się zazwyczaj u którejś z sióstr albo u Joey’a. Kupno domu mieli w dalszej perspektywie – jak już pojawią się dzieci, i to kolejne, bo z jednym też spokojnie zmieszczą się w tym miejscu. Paddy był bardzo podekscytowany na samą myśl o dzieciach - kiedy w ich rozmowach pojawiał się ten temat, cały się rozpromieniał.

Pisał też całe mnóstwo piosenek, większość z nich dotyczyła w jakiś sposób ich relacji, ale było też sporo takich „uduchowionych”, jak z czasów zakonu. Magda miała swoje typy na płytę, ale tylko część z nich pokrywała się z wyborami Paddy’ego, więc liczyła na rozszerzoną wersję tego albumu na użytek własny. I tak w kółko słuchała wersji demo, które dostarczał jej regularnie. Pod względem muzycznym żyła więc sobie w swoim prywatnym raju. Nie wtrącała mu się do decyzji zawodowych. On konsultował z nią większość tych, które miały wpływ na ich wspólne życie (te nie skonsultowane były źródłem sporów, delikatnie mówiąc), w innych kwestiach często pytał o zdanie czy o radę, ale i tak nie raz robił po swojemu. Nie miała z tym problemu. Ona też miała przecież swoją pracę tylko dla siebie. Oprócz wspólnej przestrzeni każde z nich potrzebowało jednak trochę własnej… Ale tylko trochę.

Z każdym niemal dniem czuli się bardziej gotowi i bardziej pewni tego, że chcą być ze sobą na zawsze… To było dla Magdy niepojęte. Pamiętała dobrze momenty paraliżu na samą myśl o ślubie. Teraz nie potrafiła kompletnie zrozumieć, skąd się brały. Jasne, czasem pojawiała się w jej głowie jakaś wątpliwość, ale o wiele mocniejsze było przekonanie, że ich związek jest zgodny z wolą Pana Boga na ich życie, więc co by się nie działo, On będzie ich wspomagał. Wpadli też na genialny pomysł wyjechania na kilka dni tuż przed samym ślubem – żeby szaleństwo dopinania wszystkich organizacyjnych spraw nie przesłoniło im sedna całej uroczystości. Nie chcieli być w tym dniu zestresowani i zmęczeni: w tym celu „dopięcia” dokonali odpowiednio wcześniej, część przygotowań zostawiając paru bliskim osobom.

Kiedy więc TEN dzień faktycznie nadszedł, byli zrelaksowani, promienni i szczęśliwi… Pełni nadziei, że z każdym dniem ich małżeństwa będą kochać się coraz bardziej, że ich miłość będzie dojrzewać razem z nimi… Że będą dzielić się nią ze wszystkimi, których Bóg postawi na ich drodze.


Draw me in your footsteps and let us run
The king has brought me into his rooms

You would be our joy and our gladness
We shall praise your love more than wine
How right it is to love you…
                                               Pnp 1, 4


/Weź mnie za rękę i pobiegnijmy razem!
Tyś moim królem, prowadź mnie do twych komnat!

Cieszmy się i radujmy tobą!
Wychwalajmy twoje kochanie nad wino!
Nic dziwnego, że cię miłują…/









The End

wtorek, 1 lipca 2014

66.


…pray, pray, pray for a happier day…

W sobotę były urodziny Paddy’ego. Skonsultowała się z braćmi, że o tym wiedzą i ustalili, że cały dzień nie będą o tym wspominać, łącznie z Magdą, dopiero Mszę odprawią w jego intencji, a po kolacji dostanie tort i już tam bracia zadbają, żeby poczuł, że świętuje. Prezent od niej wystarczyło wydrukować, co też zrobił jeden z braci i dał jej dyskretnie znać, ze podrzucił wszystko do jej pokoju.

Plan był prosty, więc bez trudu został zrealizowany. Paddy zdawał się sam zupełnie nie pamiętać o swoich urodzinach, bo komórkę miał w pokoju, a cały dzień biegał przecież od jednego zajęcia do drugiego. Dlatego, kiedy na Mszy usłyszał swoje imię w intencji wyglądał na szczerze zaskoczonego, aż bracia się śmiali z jego miny. W trakcie kolacji zostało ogłoszone, że czeka ich małe świętowanie i po posprzątaniu ze stołów wniesiony został tort i zabrzmiało „Sto lat” po francusku, a potem jeszcze po angielsku, hiszpańsku i w jakimś afrykańskim języku, którego Magda nie mogła zidentyfikować. Paddy się zaczerwienił, wzruszył, poprzytulał ze wszystkimi. Podczas jedzenia tortu bracia, ci którzy znali Padda jeszcze z jego czasów w zakonie, wnieśli rzutnik i zaprezentowali fajnie zmontowane slajdy, właśnie z tamtego okresu, uzupełnione o parę kompromitujących fotek i filmików z koncertów krążących po Internecie oraz bardziej aktualnych zdjęć, dostarczonych przez Magdę… Był narrator, który uroczą angielszczyzną z francuskim akcentem komentował każdą fotkę, więc wszyscy płakali ze śmiechu. Potem przyszedł czas na granie i śpiewanie, a że mnóstwo braci było bardzo uzdolnionych muzycznie, ten punkt programu też wypadł świetnie. Ludzie, którzy byli w klasztorze tak po prostu – na rekolekcjach, czy żeby sobie odpocząć, włączali się w śpiewy, proponowali swoje piosenki, ktoś zaczął uczyć ruchów do dołączenia do treści, była radość. Grubo po początku ciszy nocnej, Magda z Paddy’m zostali wyrzuceni ze stołówki, bo częścią świętowania było nie sprzątanie, i mieli chwilę dla siebie.

- Czyli pamiętałaś? Wysłałaś im zdjęcia… - zapytał.
- Oczywiście, że pamiętałam! Jak mogłabym nie pamiętać? Wszystkie atrakcje mieliśmy dogadane.
- Dzięki. – cmoknął ją w usta. – Było naprawdę super.
- Wzruszająco trochę, co? – spojrzała na niego, uśmiechając się przenikliwie.
- Nawet bardzo. To miejsce zawsze będzie częścią mnie. A to, że jestem tu teraz z Tobą, jest aż niewiarygodne…
Teraz ona go pocałowała.
- Zapomniałabym! Przecież ja mam dla ciebie prezent! Zaczekaj chwilę. – i pobiegła do swojego pokoju. Wróciła za 3 minuty z taką samą kopertą, w jakiej ona dostała swój prezent urodzinowy.
- Oddajesz mi przewodnik? – zażartował Paddy.
- Cieszysz się? – przytaknęła z głupkowatym uśmiechem.
- Bardzo, kochanie, zawsze potrafisz mnie zaskoczyć. – odgryzł się.
Wsadził wreszcie rękę do koperty. „Parafinowy zabieg pielęgnacyjny dłoni...” – odczytał na głos z kartonika z pięknym, kolorowym zdjęciem i parsknął śmiechem.
- Nie, no teraz naprawdę ci dziękuję… Wiesz, czego mi trzeba…
- Ale to już chyba nieaktualne, bo dzisiaj żadne bąble ci nie przeszkadzały…
- Bo jestem twardym facetem!
- Noo… Właśnie. – dodała szybko na widok jego miny po jej „noo” i znów się roześmiali.
- Dobra, to teraz na poważnie – sprawdź, czy tam nie ma czegoś jeszcze. – Paddy znów zanurzył rękę w kopercie i wyciągnął różaniec – z bardzo drobnych, srebrnych kuleczek, na tyle długi, żeby mógł go nosić na szyi. Lubił tak robić, a te plastikowe ciągle mu się zrywały…
- Oooo! – ucieszył się. – Skąd wiedziałaś? Od dawna takiego szukałem!
- No widzisz, domyślna ze mnie dziewczyna. A ten jest jeszcze ze szczególnego miejsca…
- Nie żartuj! Z Medjugorie? No właśnie, tam takie widziałem!
- Zamówiłam u znajomego brata, który był tam w listopadzie na pielgrzymce. I nie uwierzysz, ale wyjęłam go ze skrzynki w poniedziałek rano, tuż przed naszym przyjazdem tutaj.


Potem śmiali się, że są parą dewotów, a Magda zacytowała mu rozmowę z Patricią na temat ich wspólnego domu i przyjęcia weselnego… Zakłócali ciszę nocną już naprawdę długo, aż w końcu ktoś im o niej przypomniał i rozeszli się wreszcie do swoich pokojów, całując się jeszcze tylko, cichutko, na dobranoc.